W 1000 dni dookoła świata
To jest wpis streszczający nasze trzy lata życia w plecakach – 1000-dniową podróż dookoła świata, czyli jeżeli jesteś moją mamą, to nic nowego się z niego nie dowiesz, ale jeżeli nie jesteś – to dobry wstęp do wspólnych przygód i opowieści :).
Oto opowieść o tym, jak przemierzyć świat za niejeden uśmiech i nie zwariować mieszkając we dwoje przez trzy lata w namiocie, o campingu przy Wrotach Piekieł, o mizianiu płaszczek, deportacji z Turks i Caicos, podbijaniu chińskiego showbiznesu i radzeniu sobie ze sławą w Państwie Środka. Odkryjemy, czemu Iran jest niebezpieczny, zagłębimy się w kraj, który zakazał koronawirusa i poznamy aborygeńskiego szamana. Zanurkujemy z nowozelandzkimi uchatkami, wyśledzimy podwodne obiekty latające, a na dodatek nauczymy się robić pierogi leniwe stojąc pod kątem 45 stopni. Autostopem przemierzymy calutką Azję, Australię i Nową Zelandię. Amerykę Północną potraktujemy pełnoletnim vanem imieniem Burak, przerobionym za 13 dolców na luksusowy kamper. Na środku pustyni złapiemy jachtostop, który przeprowadzi nas najpierw przez karaibskie wysepki, a potem – po ponad tysiącu dniach podróży – przez Atlantyk do domu.
Jak to się wszystko zaczęło?
Pewnego dnia z Piotrkiem, moim mężem i towarzyszem podróżniczej doli, wyszliśmy z domu i złapaliśmy stopa. „Dokąd zmierzacie?” – zapytał pierwszy kierowca, który się dla nas zatrzymał. „Do Nowej Zelandii!”. Owszem, zdziwił się – ale niepotrzebnie, bo przecież ledwie po dwóch latach jechania na wschód tak długo aż stał się zachodem – dotarliśmy! I wcale się nie zamierzaliśmy zatrzymywać.
Bardzo szybko przestaliśmy zwiedzać. Któregoś dnia w Iranie wsadzałam nos do wszystkich słoiczków z przyprawami w domu Fatmy i uczyłam się tajników perskiej kuchni. Piotrek w tym czasie miał prywatną lekcję wyplatania dywanów. I kto by chciał się trzymać grafiku z atrakcjami turystycznymi? Kontakt z ludźmi i zagłębianie się w lokalne zwyczaje i dziwności stały się dla nas atrakcją numer 1, a przez intensywne korzystanie z autostopu i couchsurfingu przychodziły nam one tak naturalnie! Któż nie słyszał opowieści o tym, jak miejscowi, tacy cudnie gościnni, wyłapują zakłopotanych turystów i jednym zaproszeniem na herbatę potrafią obrócić zwykły wieczór w piękną podróżniczą przygodę?
Czasami tylko, w poszukiwaniu chwili na pozbieranie myśli i wspomnień, decydowaliśmy się zabunkrować na kilka dni w namiocie i kontemplować okoliczności przyrody – czasem majestatyczne szczyty świętych tybetańskich gór, czasem niekończące się indonezyjskie plaże z widokiem na snorkling stulecia, a czasem niesforne kangury i oposy starające się wykraść nam ostatnią paczkę ciastek. Łatwo można się rozpieścić relacją z naturą, kiedy pod drzwiami domu (ze szmaty, bo ze szmaty, ale domu) hasają gatunki zwierzaków, które znaliśmy dotychczas z Animal Planet!
W ogóle… łatwo się można rozpieścić podczas podróży.
I przyrodą, i przygodą, i ludźmi, i ich hojnością. Ale nie idźmy tą drogą. Przez te trzy lata będziemy przyjmować każdą pracę i każdy wolontariat, które wyciągną do nas rękę. Niekiedy będzie to oznaczało przycinanie australijskich ogródków, innym razem projektowanie kirgiskich akwariów, mieszanie drinków w barze na plaży w Kambodży i budowę domu dla rozwijającej się bahamskiej szkoły. Jak tego szukać? Czasami pytać, ale najczęściej po prostu jeździć stopem i na wszystkie propozycje odpowiadać, że tak.
A zamieszkanie gdzieś i zżycie się z lokalną społecznością bywało nam szalenie potrzebne, bez tego przecież usychają korzenie! Przez te trzy lata prawdopodobnie przetestowaliśmy wszystkie – tak zwane – alternatywne sposoby na podróż, a jednym z naszych ulubionych stał się housesitting – opieka nad domem i zwierzakami pod nieobecność właściciela. Bo jak inaczej moglibyśmy spędzić Boże Narodzenie w Timorze Wschodnim w willi obrośniętej gajem mango, no i jak inaczej w sercu Chinatown w Melace mogłabym dać czas na zrośnięcie się obojczykowi połamanemu w rowerowym wypadku? Czy ktoś próbował być plecakowiczem ze złamanym obojczykiem? Nie polecam, housesitting w Melace spadł nam wówczas z nieba.
Wszystkich tych trików – housesittingu, relokacji pojazdów, szukania wolontariatów i, przede wszystkim, jachtostopu – uczyliśmy się pilnie i radośnie na bieżąco, i wcale nie było tak, że od początku nam wszystko zawsze wychodziło! A to dotarliśmy do Timoru o miesiąc za późno (przez wspomniany obojczyk zresztą) i już nikt tam nie żeglował, a to okazało się, że na Morze Tasmana to przecież dwóch żółtodziobów nikt ze sobą nie zabierze, no i te wszystkie doświadczenia i kapitańskie kontakty krok po kroczku doprowadzały nas do tego, że żeby załapać się jachtostopowo na Atlantyk… to nawet nie musieliśmy być nad morzem.
Fatamorgana?
Tego dnia – a jesteśmy już w Stanach – wybraliśmy się na loterię pozwoleń na wejście na zjawiskową skałę The Wave – jeden z najbardziej obleganych terenów w Ameryce Północnej, który podziwiać może tylko 20 osób dziennie. I po losowaniu z niemal 200 osób już odchodziliśmy z kwitkiem, kiedy ktoś nam szepnął o drugiej turze, na teren graniczący ze słynną Falą – równie spektakularny, acz mniej znany. Gdy losujący strażnik parku zaczął się dławić i supłać język, wiedziałam już, że na kartce musi być polskie nazwisko – faktycznie! Czekał nas właśnie trekking przez jedne z najbardziej powykręcanych, szalonych i kolorowych skał świata, trekking podczas którego na usta cisnęło się co chwilę gromkie WOW!
A kiedy myśleliśmy, że już nic piękniejszego nas nie spotka, w kieszeni Piotrka zabzyczał telefon. To był Nils, nasz szwedzki kapitan, który właśnie przeanalizował setki zgłoszeń i do swojej transatlantyckiej przeprawy wybrał nas.
Czy może być piękniejszy sposób na powrót z trzyletniej podróży niż rejs w dwunastometrowej łódce, z wiatrem we włosach i delfinami bawiącymi się koło dziobu? Być może, ale ja nie znam.
12 komentarzy
Marcin
Powiem krótko – zazdroszczę 🙂
lubuska
Szczerze zazdroszę Wam tych podróży 🙂 Zobaczyliście taki kawał świata. Zdjęcia są przepiękne. Gratuluję odwagi! 🙂
Szymon | zamiedzaidalej
Super, że zmieściłaś te 3 lata w kilku akapitach! U mnie pewnie zrobiłoby się z tego z 70 tekstów, a i tak nie byłoby pełne 😉
Hania, kierownik wycieczki
Ekhem… Nie jestem pewna, czy się zorientowałeś, ale na tym blogu jest już kilkaset tekstów z tej podróży i dalej produkują się nowe ;).
Przekraczając granice - Renia i Mikołaj
Super 🙂 To taka trzyletnia podróż życia, a właściwie przez życie i świat. Chcemy dużo więcej z Ciebie wyciągnąć, niż napisałaś w tym fajnym tekście 🙂
Piotr
Uwielbiam Twój styl pisania 🙂 Taki prosto z serducha a przy okazji bardzo pocieszny w dobrym tego słowa znaczeniu 🙂 No i zazdroszcze Waszych przygód! 🙂
Hania, kierownik wycieczki
JAKIE TO MIŁE 🙂 Styl opowiadania mam bardzo podobny, jak już do Was kiedyś dotrę na Maltę to zagadam na amen 😉
antekwpodrozy.pl
Rety, 3 lata życia w takim krótkim tekście? W sumie można krócej “Było zarąbiście” 😀
Zazdroszczę i podziwiam 🙂
Hania, kierownik wycieczki
Rety, rety! Ale to naprawdę trzeba było porządnie streścić, przecież nie będę całej książki sprzedawać w jednym blogowym wpisie 😛 No i fakt – było zarąbiście ;D
FOTO podróże BPE
ha,ha…… no właśnie – jak dla mnie to niemożliwe – takie streszczenie …… czysta szaleństwo – 3 lata w podróży – ja nie maiłam takiej możliwości – ale w sumie nie żałuję – inne rzeczy w tym czasie się działy ….
MagdaM
Super kompilacja, nie wiedziałam, że trzy lata podróży, przeżyć, widoków, doświadczeń, wrażeń i przeżyć da się zamknąć w kilku słowach 🙂
Hania, kierownik wycieczki
Magda, dziękuję 🙂 Ja też nie sądziłam – zmobilizowały mnie ograniczenia czasowe na festiwalach 😉