
Kilometr 44 913: o Krokodylu Dundee i północnoaustralijskiej sztuce tatuażu
– What are you two bloody cunts doing here?
Starszy mężczyzna z brodą sięgającą połowy wytatuowanej klatki piersiowej, jak zdradzała rozchylona koszula w kolorze spranego khaki, w kapeluszu kowbojskim i z nieco koślawymi atramentowymi literkami na palcach układającymi się w słowo f u c k, podszedł do nas z tradycyjnym północnoaustralijskim powitaniem na ustach.

Wylądowaliśmy w Darwin poprzedniego dnia i zachwyciliśmy się ciszą, której tak bardzo brakowało nam w Azji. Celebrowaliśmy ją przez dłuższą chwilę, aż pomyśleliśmy, że ciszę mamy szansę znaleźć w wielu innych miejscach w Australii, więc może przenieśmy się gdzieś, gdzie nie będzie tropików i tej niemożliwej wilgoci, która męczyła nas od pół roku. Na przykład na pustynię, która w założeniu swoim powinna mieć klimat umiarkowanie wilgotny.

Ledwie zdążyliśmy wyjechać za miasto, złapała nas ulewa.
Taka, która zamienia drogi w potoki, potoki w rwące rzeki, a rwące rzeki wprowadza na ulice. Nie przebierając w środkach, wyjaśniła nam, dlaczego większość samochodów jest wyposażona w rurę doprowadzającą powietrze do silnika. I tak sobie siedzieliśmy dość nieporadnie pod dachem stacji benzynowej, kiedy to właśnie podszedł do nas rzeczony jegomość.
Zapytał, czy mamy gdzie dzisiaj nocować i czy lubimy piwo, odpowiedzieliśmy „nie” na pierwsze i „tak” na drugie i tak oto zamieszkaliśmy na farmie bydła u płatnego zabójcy krokodyli, bawołów, ropuch i innych stworzeń, których imię nieszczęśliwie znalazło się na liście.
Weed pomógł nam wrzucić plecaki na pakę półciężarówki, której załadunek zdradzał profesję, choć dla niewtajemniczonych mógł być nieco dwuznaczny, usiadł za kierownicą, i pogrzebawszy chwilę w telefonie dotarł do zdjęcia, od którego chciał rozpocząć naszą znajomość. Zdjęcie przedstawiało jego samego trzymającego głowę bestii. To musiał być ten krokodyl, w którego żołądku tykał kiedyś zegarek kapitana Haka. Moby Dick wśród krokodyli. Przekaz był prosty: nie wkurzajcie mnie. Nie zamierzaliśmy.
Nawet nie odpalił silnika, tylko chwycił swój pokrowiec na butelkę (tak, mieszkańcy Północy nie rozstają się z osobistym pokrowcem na butelkę, żeby się piwo nie grzało od dłoni) i skierował swoje kroki do baru.
Przy barze siedziało kilka osób przyozdobionych tatuażami, które w większości znanych mi kręgów kulturowych oznaczałyby “nigdy nie będę miał pracy, od której odprowadza się podatki”. Paul z ramieniem wypełnionym wyblakłym Leninem, któremu z głowy wyrastała jaszczurka z szerokim uśmiechem pokazał Weedowi środkowy palec na powitanie, po czym skinął do barmanki żeby zamówić piwo nam wszystkim. Barmanka z Kłapouchym na łydce przywitała Weeda, jak dawno niewidzianego przyjaciela, co było mylące, bo widziała go poprzedniego dnia, i napełniła kufle lokalnym pale ale. Z drugiego końca lady zaczerwienioną dłonią w szlaczki i gwiazdki otaczające imię jej partnera pomachała nam Kate. „Nowe?” „Tak, syn dostał pistolet do tatuażu i chciał poćwiczyć.”
To był trzeci i ostatni bar na trasie Weeda do domu, a zarazem najciekawszy, bo wyposażony w pupila imieniem Crunchy. Crunchy miał szelmowski błysk w oku i więcej zębów, niż jakakolwiek inna istota, którą dotychczas spotkałam. Mieszkał w prywatnym bajorku za szybą i był prawdopodobnie jedynym na świecie krokodylem mieszkającym w barze.
– No już, pożegnajcie się z nowym kolegą, jutro się zobaczycie. I przyspieszcie z tym piwem do cholery, nie mamy całego dnia!
Weed zdążył opróżnić swój kufel i był gotowy do podboju reszty dnia. Miał wszystko obliczone. Odległości między barami były dokładnie takie, żeby promile po jednym piwie zdążyły opaść do dozwolonego poziomu przed dojechaniem do kolejnego miejsca. Dopiero po dotarciu do swojej samotni, na farmę, można porzucić matematykę promilową.
Farmy w Terytorium Północnym to przybytki wielkości krajów Beneluxu, których opiekunowie czują się osaczeni, jeżeli najbliższy sąsiad znajduje się w odległości mniejszej niż kilka kilometrów. Weed, trzeba przyznać, według lokalnych standardów był nieco osaczony, bo sąsiadka z naprzeciwka zaglądała dość często, przynajmniej w krótkich chwilach pomiędzy rejsami, na których pracowała przy połowie ryb. No i był jeszcze Pete – żwawy siedemdziesięciolatek z delikatną nerwicą natręctw, który na co dzień mieszka w namiocie na jednej z bardziej odizolowanych farm w okolicy, a do Weeda wprowadził się na czas pory deszczowej.
Czy nie doskwiera im samotność?
Nie wiem, ale z zza ściany dobiegał głos Pete’a, a potem drugi głos Pete’a mu odpowiadał.
Zagoniliśmy bawoły na właściwe pole, zarzuciliśmy pułapkę na krewetki do strumyka, eksterminowaliśmy tabuny komarów i zobaczyliśmy, jak pies narkotyzuje się trującą ropuchą (wyjaśnię wkrótce). Dzień zakończyliśmy z niewiadomo którym piwem w ręku, gapiąc się w grzmiące, pofałdowane niebo, po którym tam i z powrotem latały poziome błyskawice.




Krokodyl Dundee we własnej osobie:
Jeżeli podobał Ci się ten wpis, będzie mi bardzo miło, jeśli polecisz mojego bloga swoim znajomym.


15 komentarzy
Pingback:
Pingback:
Bridget
Podoba mi się Twój styl pisania takie wpisy na dłużej zapadają w pamięća już na pewno kiedy pomyślę o Australii!
Hania, kierownik wycieczki
Ale mi miło! Mam nadzieję, że zostajesz na dłużej 😀
dorota
Co za przygoda! Zdjęcia oddają prawie wszysko
MagdaM
6 rano, za oknem zapowiedź upału, w domu cisza, a ja po maratonie pracowym czytam w piątek zagubiony post sprzed tygodnia…
To się nazywa podejście do życia i pracy 😉 to dopiero spotkanie z kolejnym kontynentem! Super, że zawsze macie możliwość z lokalsami spotkać się i jeszcze u nich poznać prawdziwe oblicze miejsca 🙂
Zdjęcia i tekst jak zawsze cudne i porywające!
blogierka
AA!! Australia?! 😀 Zazdro!! Jak wygląda załatwianie wizyt tam? 🙂
Hania, kierownik wycieczki
Ale chodzi Ci o wizę? Nic prostszego, wypełniasz formularz przez internet i za 15 minut bilet wstępu masz na mailu. Wiza turystyczna jest bezpłatna, ważna rok, a jednorazowo można zostać do trzech miesięcy.
blogierka
serio tak łatwo?? a ile ona kosztuje? 🙂
Hania, kierownik wycieczki
No toż mówię :p turystyczna jest darmowa, trzeba tylko aplikować, bez żadnych opłat. Tylko bilet na samolot swoje kosztuje ;P
Jozef
Na drodze 3 za Gorzowem Wlkp w kierunku Szczecina jest bar a nim …krokodyl za szybą. a wiec nie tylko w Australiie
Hania, kierownik wycieczki
Szok i niedowierzanie! Taki żywy i prawdziwy?
Marcin
Rany! Warto było czekać na ten wpis! Świetna historia i jak zwykle zapewniłas mi drogę do pracy z bananem na twarzy 🙂
Hania, kierownik wycieczki
No a swoim komentarzem banana na twarzy zapewnisz i mi 😀
Po2stronieswiata
Haha mega wpis A Crunchy, mieszkaniec baru najlepszy!