uluru budżetowo
Australia,  Dookoła świata,  Ulubione miejsca

Kilometr 48 685: Uluru podane z cebulą

Była sobie duża skała.

Mieszkała na samym środku pustyni i trochę jej było smutno i samotnie. Zdarzało się, że podskoczył do niej jakiś kangur, albo podpełzła jaszczurka, ale nikt nigdy nie zaprosił jej na urodziny ani nie wysłał kartki na święta.

Skała wiedziała, że swoim rozmiarem może onieśmielać: 9km w obwodzie przy wzroście 348m to proporcje, o których skrycie każdy marzy! Do tego tak umiejętnie bawiła się stylem i zmieniała kolory – czasem występowała w przygaszonym brązie, innym razem w eleganckim fiolecie, najczęściej jednak w ognistej czerwieni. A jej ujmujący uśmiech i pozytywna energia mogły oczarować każdego… tylko żeby ktoś wreszcie przyszedł!

uluru budżetowo
Pierońsko fotogeniczna ta skała!
uluru budżetowo
Co nie?

I tak skała żyła w samotności przez wiele milionów lat, aż wreszcie zauważyła w oddali plemię Aborygenów. To był ten moment, na który czekała całe życie! Zebrała w sobie całe pokłady gromadzonego od lat uroku osobistego, uśmiechnęła się najpiękniej…

U-la-la! – zagwizdali przybysze.

Podobno stąd wzięło się imię skały – Uluru. Zostali przy niej na zawsze.

uluru budżetowo

***

Królowa Australii, królowa skał, królowa pustyni.

Nic dziwnego, że Aborygenom nie udało się jej zatrzymać dla siebie. Teren parku narodowego Uluru-Kata Tjuta formalnie należy do plemienia, dla którego od setek lat skała stanowi miejsce święte, za to bardzo sprytnym warunkiem umowy była dzierżawa tej okolicy rządowi australijskiemu na 99 lat. Do parku rocznie przybywa ćwierć miliona turystów, a im większe zainteresowanie, tym więcej na sprawie można zarobić – w myśl idei, że jak już ktoś przyjechał na środek kontynentu przez tysiąc pięćset kilometrów pustyni, to przecież zapłaci, ile się mu podyktuje.

uluru budżetowo

***

Dwoje ubogich autostopowiczów po kilku dniach walki o kolejne kilometry, z szerokimi uśmiechami odsłaniającymi wysuszone zęby, odruchowo chcąc wytrzeć z czoła pot, który już zdążył wyparować, wpakowało się do klimatyzowanej Toyoty Yaris, która miała właśnie pokonać ostatnie 250km dzielące ich od parku narodowego Uluru-Kata Tjuta. Właścicielka klimatyzowanej Toyoty Yaris przykazała im kolejne trzy godziny spędzić na piciu wody i spaniu, a kilka butelek i drzemek później nieco się zdziwiła, kiedy autostopowicze wskazali na jakieś krzaki po lewej stronie jezdni i poprosili, żeby ich w krzakach owych wysadzono, całe 12 kilometrów od centrum parku pod postacią wioski Yulara – jednej z najdroższych miejscowości półkuli południowej.

Zazwyczaj jeździli bez planu, tym razem planowali nie zbankrutować i zwiedzić Uluru budżetowo.

uluru budżetowo
Piotrek na tle jakichś krzaków.

Wspomniane krzaki nie wyróżniały się szczególną infrastrukturą kampingową[1], ale były ostatnim przed Yulara miejscem, w którym można było przenocować nie dość, że darmowo, to jeszcze legalnie, tym samym spełniały wszystkie wymagania autostopowiczów na najbliższe dwie noce. W bonusie krzaki oferowały cudny widok na zachód słońca nad Olgami, mniej znanymi, acz niemniej urodziwymi sąsiadkami Uluru, zapoznanie się z lokalnymi jaszczurkami, ciszę przerywaną sporadycznym wyciem dingo oraz sąsiadów, którzy już po zwiedzeniu parku będąc, podwieźli, pokazali co, jak i gdzie, a na koniec przypomnieli sobie o istnieniu swoich – zaledwie w jednej trzeciej wykorzystanych – trzydniowych biletach wstępu do parku o łącznej wartości 50$[2], które autostopowiczom ochoczo przekazali. Nie pomyślawszy, że bilety te są niezbywalne w zamierzeniu swym, autostopowicze równie ochoczo je przyjęli i wykorzystali, czym nieco skuźniarowili swoje zwiedzanie, ale biją się w piersi.

uluru budżetowo
Cebulactwo, jak się patrzy.
uluru budżetowo
Kup zielony namiot, mówili… Będzie się dobrze kamuflował, mówili…
uluru budżetowo
Widok na Olgi z naszego kampingu.

Dzień zaczął się rozkręcać, a wraz z dniem rozkręcała się temperatura.

Otwarło swe podwoje biuro informacji turystycznej, w którym planowano zdecydować, jak ma wyglądać poruszanie się po parku. Kilkadziesiąt kilometrów do pokonania i palące słońce wykluczały wycieczkę pieszą, wkrótce okazało się, że brak nadprogramowych 50$ na osobę wykluczał wypożyczenie roweru, a 120$ na osobę powstrzymywał przed skuszeniem się na autobus typu hop on hop off. Pierwszy obchód pola namiotowego, na którym jedna doba wiązała się z wyskoczeniem z 42,50$ pozwolił autostopowiczom zorientować się, że właśnie skończył się weekend, więc wszyscy obecni tam ludzie się pakują i wyjeżdżają.

Przychodzi taki moment, że nawet doświadczony autostopowicz, a za takich uważają się nasi bohaterowie, stwierdza, że logiką i znanymi ludzkości zasadami łapania stopa wiele nie zdziała. Wychodzi wtedy na ulicę i zaczyna iść, licząc na to, że pierwszy przejeżdżający kierowca na jego widok wykrzyknie – przecież to wbrew logice i wszelkim zasadom przetrwania! – i się zatrzyma.

Tak się też stało. Kilkukrotnie.

A kiedy ubodzy autostopowicze już zwiedzili cały park i łapali stopa wyjazdowego, stanęła przy nich wesoła kompanija, obwiozła po tych fragmentach parku, do których wcześniej nie dotarli, zaprosiła do swojego pokoju hotelowego na prysznic, pranie, pogaduchy i butelkę Capitana Morgana, po czym odwiozła w niewyróżniające się szczególną infrastrukturą kampingową krzaki.

***

Nie grywam w totka, bo boję się, że zużyję swój przydział szczęścia.

uluru budżetowo


[1] Czy może doszliśmy już do tego momentu, w którym infrastrukturą kampingową nazywamy kawałek płaskiego podłoża?

[2] Ceny podane w dolarach australijskich.

uluru budżetowo

uluru budżetowo
Niebo nad pustynią, dzień jak codzień.

uluru budżetowo

uluru budżetowo
Kata Tjuta, czyli inaczej Olgi

uluru budżetowo uluru budżetowo

8 komentarzy

Powiedz mi, co myślisz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.