12 momentów z drugich 12 miesięcy podróży dookoła świata
No serio.
Uwierzylibyście? Nasza podróż dookoła świata trwa już dwa lata!
Dwa lata, od kiedy przewróciliśmy swoje życie do góry nogami, wyszliśmy z domu, złapaliśmy stopa i tym stopem (oraz wieloma kolejnymi) przejechaliśmy dużo tysięcy kilometrów przez trzy kontynenty. Dwa lata przygód, anegdot, doświadczeń, odkryć kulinarnych, ale też dwa lata niewidzenia się z najbliższymi. Oj, działo się w tym roku! Opowiem Wam o Piotrka i moich naj momentach z tego roku podróży dookoła świata. A kto sobie chce przypomnieć momenty zeszłoroczne, to ten przycisk stanowi wehikuł czasu zaprogramowany na koniec lipca 2017.
PRZYCISK
Podróż dookoła świata – naj momenty:
Moment najbardziej niezręczny
Złota zatoka, dzika, usłana tęczowymi muszlami plaża, pastelowy zachód słońca, taras z widokiem, drewno skwierczące w kominku, wino idealnie schłodzone, pachnąca kolacja i rocznica ślubu.
Ja (do osiemdziesięcioletniego właściciela wyżej opisanego przybytku, w którym wówczas pomagaliśmy w zamian za wikt i opierunek):
– Ale się cieszymy, że możemy spędzić dzisiejszy wieczór w takim pięknym miejscu! Nawet nie marzyliśmy, że będziemy obchodzić swoją rocznicę w takich romantycznych okolicznościach!
– To ja się cieszę, że mogę świętować razem z wami!
I świętował.
Moment najbardziej leniwy
Potrzebowaliśmy tego. Z bliżej nieokreślonych powodów podróż po Indonezji nas przewałkowała na milion sposobów i wkraczaliśmy do Timoru Wschodniego z nadzieją na słodkie lenistwo i komfortowe warunki. W przypływie geniuszu postanowiliśmy poszperać w lokalnym zapotrzebowaniu na housesitting. To zaprowadziło nas do najpiękniejszego domu w Dili, gdzie spędziliśmy wspaniały miesiąc nieróbstwa, z krótkimi tylko przerwami na eksperymenty kulinarne.
Moment najpiękniejszy, kategoria bonusowa: najbardziej spektakularne miejsce na łapanie stopa
Rety, ale trudny wybór! Głównie za sprawą trzech miesięcy w Nowej Zelandii… Jak tu wybrać, jak co druga plaża z miejsca staje się najpiękniejszą, jaką widziałam, niemal każdy trekking wiedzie przez raj na ziemi, a wszystkie klify, lodowce i źródła termalne wołają „wybierz mnie, wybierz mnie!”?
A, już wiem jak – pojechać do Milford Sound.
Moment najśmieszniejszy
Historia przyjaźni Frankiego i Frankiego Juniora musiała się znaleźć w tym zestawieniu. Człowiek i wąż, razem ku wolności. Kto nie pamięta, niech klika, bo opowieść jest równie śmieszna, co cała przygoda.
Moment najbardziej niespodziewany, kategoria bonusowa: jasnowidzenie
To wszystko było jak z filmu. Senne, pijane miasteczko, opuszczona chata, ulewa na pustyni, wykład Aborygena na temat historii Polski powojennej i cały pobyt w Tennant Creek zwieńczony złapaniem na stopa hipisowskiego vana, który chyba wypatrzyłam w szklanej kuli przez sen.
Moment najsmutniejszy
Ostatnie kilka miesięcy były dla nas dość emocjonalne. Nie mogliśmy być na ślubach naszych najbliższych przyjaciół, no i niby się odpicowaliśmy i tańczyliśmy przy relacji na żywo przez skype’a, ale to jednak nie to samo. Wiadomość o terminie obu tych ślubów mnie strasznie rozbiła, próbowałam znaleźć jakąś budżetową opcję dotarcia do Polski z drugiego końca świata, wymyślić COŚ. Cokolwiek. Ominęły nas dwa bardzo ważne dni i ogromnie mnie to smuciło. Ale wiecie co? Dotarło do mnie paręnaście dni temu, że to wcale nie było aż tak istotne, bo nawet jak nas nie ma na zdjęciach z wesela, to będziemy obecni w ich życiu zawsze, bo tak.
Nie wszystkie wydarzenia można sobie tak wyjaśnić. Przegapiłam ostatnią rozmowę, ostatnie zakupy i ostatnią grę w karty z moją babcią.
Moment najbliżej natury
Miejsce akcji: przedsionek namiotu.
Toczy się zażarta dyskusja między kilkoma kangurami i trzema oposami. Nie mam pojęcia o czym, ci Australijczycy cholernie niewyraźnie mówią…
O tym, że fauna Australii jest niebezpieczna przekonaliśmy się na własnej skórze, kiedy piersią osobistą musiałam bronić przed nimi ostatniej paczki żelków. A musicie wiedzieć, że to szczwane i podstępne stworzenia są i w delegację pod drzwi namiotu wysyłają dwa najsłodsze egzemplarze, że niby zacznę robić zdjęcia i się nie zorientuję o co tu tak naprawdę chodzi, ale nie ze mną te numery.
Na drugi dzień się zorientowałam, że zniknęły ciastka. Do teraz nie mogę się pozbierać.
Moment najbardziej stresujący
Rety, ale z nas ciapągi! Jeździmy stopem zamiast samolotem, jak normalni ludzie, świata nie znamy, a tu się okazało, że najbardziej mrożących krew w żyłach przygód może dostarczyć właśnie lotnisko!
W doskonałych humorach dotarliśmy pod bramkę na dobre 20 minut przed jej zamknięciem, zrzucamy bagaże, machamy paszportami, a pani z najgładziej zaczesanym kucykiem świata i uśmiechem przyklejonym do twarzy mówi, że nie mamy biletu wyjazdowego z Nowej Zelandii, więc nie może nas wpuścić na pokład.
Z naszej perspektywy wyglądało to mniej więcej tak:
Ło matko, ja jeszcze nigdy w życiu tak szybko nie myślałam! Byłam jak taki filmowy umysł z podświetlonym mózgiem, który skanuje w głowie wszystkie możliwe pomysły i kangurzymi susami przemierza ścieżki wiodące do każdego z potencjalnych końcowych efektów.
No i teraz fakt, że dobiliśmy do terenów smoka Smauga wiedzeni własną fantazją i determinacją w autostopowaniu robi się nic nieznaczący, bo gdyby Dżoana, która przez lata ze mną wytrzymywała w pracowym pokoju, razem z panem Adamem z Travelidy nam nie uratowali tyłków, to byśmy polegli na ostatniej prostej.
No, ciapągi.
Moment największej wolności i ekscytacji
Nie chcę się tu przechwalać, ale… cóż: podróżujemy sobie po świecie, jeździmy tam, gdzie nam się podoba, zostajemy tyle czasu, ile chcemy… może być jakaś większa wolność i ekscytacja? Może. Pod wodą. Powiedziałam to raz, drugi, trzeci, powtórzę jeszcze raz: pokochałam nurkowanie! A te manty to chyba tak naprawdę są bezzałogowymi obiektami podwodnymi zaprogramowanymi na to, żebym się totalnie zakochała w podwodnym świecie Komodo i już nigdy nie chciała wyłazić na powierzchnię.
Moment największego rozczarowania
Tym samym dochodzimy do kolejnego punktu: nie zawsze jest różowo, przeżyliśmy w tym roku sporą dawkę rozczarowań. Na przykład mnie (szczególnie w związku z punktem powyższym) bardzo rozczarowało to, że po kąpieli w ukrytym podziemnym jeziorze nie zamieniłam się w syrenkę… Piotrek bardzo się rozczarował potrawami zawierającymi makaron w Australii, bo – jak się okazuje – ogólnie przyjęty sposób gotowania makaronu polega na zalaniu tegoż nieosoloną wodą i gotowaniu tak długo, aż nitka spaghetti rzucona o szafkę się do niej przyklei.
Najpoważniejsze rozczarowanie jednak nastąpiło w Nowej Zelandii, gdzie okazało się, że zakaz kampingu w namiocie jest egzekwowany jak nigdzie indziej na świecie, a pola namiotowe kosztują tyle, co hotel 4* w każdym innym kraju. Nie zrozumcie mnie źle, doskonale się bawiliśmy z ludźmi z couchsurfingu, ale szkoda, że o zaszyciu się na tydzień na jakimś cudnym szlaku musieliśmy zapomnieć.
PS: Historię o drożdżówce czekoladowej z żółtym serem postanowiłam wyprzeć z pamięci, dlatego nie pojawia się w niniejszym zestawieniu.
Moment najbardziej muzyczny
Macie tak czasami, że coś jest tak kompletnie nierealne, że nawet Wam nie przychodzi do głowy, żeby o tym pomarzyć?
Zawsze żałowałam, że nie mogłam być na koncercie Doorsów, ale rok śmierci Morrisona nie do końca się zgrał z moim rokiem urodzenia, więc ten żal był bardzo platoniczny.
Przylecieliśmy do Los Angeles na wariackich papierach, bilety kupiwszy z czterodniowym wyprzedzeniem. Przespaliśmy pierwszy tydzień pobytu, a jak już w końcu otwarłam oczy, to zobaczyłam to ogłoszenie:
O co chodziło? Z okazji 50tej rocznicy wydania “Love Street” Doorsów, piosenki o ulicy, przy której mieszkał Jim Morrison, ulica owa została oficjalnie przemianowana, a wydarzeniu temu towarzyszył malutki, kameralny festiwal. Serio, Święto Kwitnących Głogów w amfiteatrze w Parku Zadole to przy tym wielki koncert.
Na scenie ustawionej pod domem Morrisona pojawili się obaj żyjący Doorsi – Robbie Krieger i John Densmore, a Krieger dał czadu ze swoim zespołem, grając numery, które nigdy nie sądziłam, że usłyszę na żywo w wykonaniu któregokolwiek z Doorsów.
WOW.
Moment najbardziej przełomowy
Uwaga, werble…!
Przeszliśmy na autostopową emeryturę.
Sama nie mogę w to uwierzyć! Wylądowawszy w Los Angeles, znaleźliśmy zupełnym trafem pięknego vana, a Piotrek wreszcie mógł się wyżyć artystycznie i zorganizować sobie warsztat pracy. Van w kilka dni stał się kamperem z prawdziwego zdarzenia imieniem Burak, a teraz wyruszy na swoją przygodę życia (dosłownie, bo jest w wieku pozwalającym na legalne spożywanie alkoholu w Stanach). Tym samym mamy dom z blachy, a nie ze szmaty i możemy zrobić zakupy spożywcze na więcej niż 2 dni do przodu. Ba! Nawet lodówka jest!
(Pochylmy głowy nad trzydziestodwuipółlatką, która się ekscytuje, że posiada lodówkę).
16 komentarzy
Pingback:
Milena
Decyzja odważna, ale te wszystkie widoki i przeżycia – niesamowite! Zazdroszczę odwagi 😛
Anna071
No proszę! Tylko do Ameryki zajechali i już nowy wóz. Powodzi się 🙂
Wspaniałe dwa lata, a to jeszcze nie koniec. Zazdroszczę fantazji i w ogóle wszystkiego 🙂
blogierka
Omg! To już trwa 2 lata? 😀 Ale czad! A powiedz mi, co teraz? Nadal podróże czy chcecie się osiedlić gdzieś? 🙂
Hania, kierownik wycieczki
No właśnie, ale ten czas leci, szybciej niż kilometry!
Ekhem… nie mam pojęcia! Tęsknimy już bardzo za osiedleniem się gdzieś na dłużej, mamy kilka pomysłów, zobaczymy, na który padnie 😉 Ale najbliższe pół roku będzie się działo w Stanach z elementami Kanady 🙂
blogierka
AA!! No dobra, teraz to zazdroszczę na maxa! A jak wizę ogarnęliście? Na turystycznej przeciez nie można pracować.
Hania, kierownik wycieczki
W Stanach nie pracujemy, mamy turystyczną, na której można być jednorazowo pół roku 🙂
blogierka
Aa, no chyba że tak. Tylko myślałam, że Wy się utrzymujecie pracując tam gdzie jesteście- stąd pytanie o pace w USA skoro macie tam być pół roku :).
Hania, kierownik wycieczki
Staramy się, ale nie zawsze się da… chwilowo jedziemy na oszczędnościach 😉
Maria
Jedyne co mi się nasuwa na usta to- niesamowite! I relacja i przygody.
Hania, kierownik wycieczki
Dziękuję :)!
Hania
Tych widoków gór najbardziej wam zazdroszczę
Dżoana
Po 1: Dżizs..!!!
Po 2: I jam wystąpiła..!
Po 3: 3 rok..?!!!! Szok 🙂 Powodzenia!
Hania, kierownik wycieczki
:*
MagdaM
Haniu, warto było poczekać! cudnie napisane, aż łezka w oku mym zakręciła się zbłąkana…
Hania, kierownik wycieczki
Magda! Mi też po takim komentarzu!!!