tani transport w sydney
Australia,  Ciepła pierzynka sarkazmu,  Dookoła świata,  Nowa Zelandia,  Travel Hacks

Kilometr 52 354: o tym, jak pokonaliśmy transport w Sydney i jak dojechaliśmy stopem do Nowej Zelandii. Prawie.

Kupiliśmy bilety do Nowej Zelandii.

Do TEJ Nowej Zelandii.

Kiedy pierwszy raz po wyjściu z domu, na ul. Kościuszki w Katowicach złapaliśmy stopa, kierowca zapytał – gdzie waść? – a my, że do Nowej Zelandii. Trochę popatrzył na nas jak na idiotów, ale kto tu teraz wychodzi głupio, jak my niemal 2 lata później dobijamy do celu?

Jak już kupiliśmy te bilety, to się wypadało do podróży przygotować.

A nie każdy ma taki komfort, że sobie siedzi w zaciszu domowym, grzebie w przewodnikach i internetach, i na podstawie miliona przeczytanych informacji planuje najbardziej przemyślaną i analityczną trasę świata. Niektórzy najpierw walczą o ostatni kęs internetu w namiocie z koalą (bo to mit, że koale się żywią wyłącznie eukaliptusem, na własne oczy widziałam, jak zjadały cały australijski Internet, dlatego Australia ma go wolniejszy i słabszy od Timoru Wschodniego i Uzbekistanu), a potem, jak już wyrwą go bestii z pyska, to okazuje się, że nie wystarcza na ściągnięcie nawet pierwszej części Władcy Pierścieni.

Tak więc, żeby dobrze się przygotować do podróży po Nowej Zelandii, zamieszkaliśmy na kilka dni u człowieka wyposażonego w duży telewizor i odtwarzacz DVD i, ignorując plażę usytuowaną nieopodal oraz charakterystyczną dla rodzaju ludzkiego potrzebę spania i jedzenia przeszliśmy przez wszystkie trzy części Hobbita, a zaraz potem przez wszystkie trzy części Władcy Pierścieni, prowadząc skrupulatnie notatki i zaznaczając na mapce Nowej Zelandii każde miejsce, gdzie mogą czaić się orki i gobliny.

Jak się ma do sprawy Sydney?

Dopiero przygotowawszy się do kolejnego rozdziału podróży, tego, o którym tak ogromnie marzyliśmy, od tylu lat, który nam się po nocach śnił w najbardziej tęczowych kolorach i z jednorożcami kicającymi po łąkach, i który już wkrótce miał nas przewałkować i nawet tak troszeczkę rozczarować, wyczołgaliśmy się na dwór i okazało się, że na dworze czeka Sydney. Jakoś się z Sydney nie pokochaliśmy, zdecydowanie bardziej pokochaliśmy się wcześniej z Melbourne. Podobno tak jest, że jak lubisz jedno, to nie przepadasz za drugim, coś jak z Krakowem i Warszawą.

tani transport w sydney

Bezdyskusyjnie główną atrakcją Sydney okazała się mieszkająca tam aktualnie ekipa z przedeptane.pl, która specjalizuje się w lokalnej zwierzynie i w lokalnych piwach. Poza nimi są jeszcze australijscy surferzy (Piotrka nie zachwycili), baton wiśniowo-kokosowy, budynek opery i most, na który niby można wejść, ale najpierw zrobił wrażenie zamkniętego, co moja mostofobia przyjęła z nieukrywaną ulgą, a potem, jak się okazał jednak otwarty, to powiedziałam, o nie, teraz to za późno, trzeba było być otwartym od początku, tak znienacka to ja na żaden wysoki most wchodzić nie będę, no bo bez przesady, że niby nie mam planów na popołudnie, jak jakiś ostatni przegryw.

tani transport w sydney
Za to to, to już zupełnie inna historia 😉
tani transport w sydney
Mniam. Zapamiętajcie go.
tani transport w sydney
Z daleka mogę go nawet pogłaskać.

Tani transport w Sydney

Muszę Wam powiedzieć, że podczas pobytu w Australii udało nam się wiele niespodziewanych rzeczy zorganizować, wykminić i załatwić, ale z niewielu byłam tak dumna, jak z tego wspaniałego stylu, w jakim udało nam się zhackować system komunikacyjny w Sydney. Niedzielę Sydney świętuje za pomocą stałej stawki dobowej na transport publiczny w wysokości 2,80 AUD, co jak na warunki australijskie zawrotną ceną nie jest. Obejmuje ona wszystko – autobusy i tramwaje, promy i metro, pociągi podmiejskie, no, co tylko dusza zapragnie. Nasze dusze zapragnęły wszystkiego. Spędziliśmy cały dzień na jeżdżeniu po Sydney za 10zł, wskakując na statki z widokiem na miasto, jeżdżąc od plaży do plaży, a podsumowaliśmy całość wtarabaniając się do najdalej jadącego pociągu podmiejskiego, jaki znaleźliśmy, i tak oto dotarliśmy piękne 161 kilometrów dalej, w dalszym ciągu w ramach rzeczonych 10 złotych. Śmiejcie się, ile chcecie, oszczędzanie na transporcie publicznym to mój fetysz.

Wydostanie się z mało autostopo-przyjaznego Sydney uważałam za najsłabsze ogniwo drogi na lotnisko w Gold Coast, miasteczka, w którym ludzie chodzą na plaże w białych sukienkach i złotych sandałkach, mają oddzielne deski do każdego sportu i oferują najtańsze loty do Nowej Zelandii. Dalej miało pójść już wszystko żwawo: zgodnie z planem dotarliśmy w doskonałych humorach pod bramkę na dobre 20 minut przed jej zamknięciem, zrzucamy bagaże, machamy paszportami, a pani z najgładziej zaczesanym kucykiem świata i uśmiechem przyklejonym do twarzy mówi, że nie mamy biletu wyjazdowego z Nowej Zelandii, więc nie może nas wpuścić na pokład.

Z naszej perspektywy wyglądało to mniej więcej tak:

Ło matko, ja jeszcze nigdy w życiu tak szybko nie myślałam! Byłam jak taki filmowy umysł z podświetlonym mózgiem, który skanuje w głowie wszystkie możliwe pomysły i kangurzymi susami przemierza ścieżki wiodące do każdego z potencjalnych końcowych efektów.

No i teraz fakt, że dobiliśmy do terenów smoka Smauga wiedzeni własną fantazją i determinacją w autostopowaniu robi się mało znaczący, bo gdyby Dżoana, która przez lata ze mną wytrzymywała w pracowym pokoju, razem z panem Adamem z Travelidy nam nie uratowali tyłków, to byśmy polegli na ostatniej prostej.

No, brawo, ciapągi.

tani transport w sydney

tani transport w sydney
Bondi beach – raj dla surferów i tych, co surferów lubią podziwiać.

tani transport w sydney tani transport w sydney tani transport w sydney tani transport w sydney tani transport w sydney tani transport w sydney tani transport w sydney tani transport w sydney tani transport w sydney tani transport w sydney tani transport w sydney

4 komentarze

Powiedz mi, co myślisz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.