Australia,  Dookoła świata,  Ulubione miejsca

Kilometr 50 748: o hipsterstwie, konwencjonalnych modlitwach i selfie w toalecie

Lubię ten pierwszy oddech miasta.

Ten, po którym od razu wiesz, czy jest biegnące, chaotyczne, leniwe, kolorowe, przytłaczające, skromne, buzujące, organiczne, hipsterskie, vintage, czy nowoczesne. Czy płynie kawą, czy winem, czy kocha starocie, czy całe jest w szkle i błyszczy. Czy nocuje w wysokich hotelach, czy w butikowych pensjonatach, a może w przyczepach kampingowych? Czy mija przybysza w locie bez chwytania jego wzroku, czy go otula uroczą pierzynką gościnności.

Pierwszy oddech Melbourne mnie nie zawiódł, przedstawił sprawę najjaśniej, jak się dało.

„Panie Boże, miej nas w opiece podczas tej drogi i jak możesz, to pomóż nam znaleźć koale. Dziękujemy.”

Brigid rozpoczęła trasę do Melbourne od najbardziej konwencjonalnej modlitwy w historii teologii, już kilka godzin później okazało się, że skutecznej. Włączyła swoją playlistę, kompilację najbardziej zasłużonych dla świata jazzu muzyków, wykręciła spod domu, ścinając lekko zakręt i rozpoczęła monolog, który wkrótce przybrał formę dyskusji między sobą a sobą.

Brigid, była syrenka, a obecnie wokalistka jazzowa, w walce na słowotoki wygrałaby ze świętej pamięci babcią Helenką bez zadyszki, spontanicznością przebijała poglądy polityczne Magdaleny Ogórek, a obserwacja przebiegu jej procesów decyzyjnych dostarczała emocji nie mniejszych, niż trasa na Kasprowy w japonkach. Great Ocean Road jest jedną z najbardziej ekscytujących tras Australii, jeżeli nie świata.

Z Brigid za kierownicą osiągnęła całkiem nowy poziom.

melbourne
Brigid w kąpieli pod wodospadem
melbourne
I Brigid dokarmiająca papugi.

Po paru godzinach wypełnionych wędrówkami, wypatrywaniem zwierzyny, degustowaniem różnych rodzajów pędów paprotek, które faktycznie smakują jak orzechy, podziwianiem skulonych w pluszowe kulki zmokłych koali, popijaniem kombuchy i zagryzaniem jej sałatką z komosy ryżowej, wsłuchiwaniem się w kojący głos saksofonu i kąpaniem się w wodospadzie na przemian z oceanem, światła Melbourne pojawiły się na horyzoncie.

melbourne
Zmokła koala zwinięta w kulkę.

Wjeżdżaliśmy na most prowadzący do miasta i właśnie prawie postanowiliśmy, dokąd udamy się na najbardziej bio, fair-trade, bezglutenową, paleo, wegańską kawę, a potem na piwo craftowe, niefiltrowane, o najbardziej organicznych kulturach drożdży, kiedy umilkł głos Niny Simone, a radio rozbrzmiało tym:

***

Kolejnego dnia, kiedy żegnaliśmy się z Brigid, na odchodne rzuciła nam – tylko nie zapomnijcie się jutro pomodlić o wombaty! Zapomnieliśmy, i najpewniej dlatego z Australii wyjechaliśmy wombatów nie zobaczywszy, za to zobaczyliśmy jeszcze kilka innych, ciekawych rzeczy w Melbourne.

Darmowym, zabytkowym tramwajem, który okrąża centrum, dokulaliśmy się do punktu informacyjnego, pod którym chłopak i dziewczyna ubrani w bliźniacze spodnie rurki i dopasowane koszule w kratę rozdawali lody w ramach promocji nowych smaków.

melbourne

Wymalowanymi muralami zaułkami pełnymi second-handów, nazwanych tu „pre-loved things”, czyli że ktoś przed tobą, kliencie już te ciuchy, płyty i książki kochał, podreptaliśmy do hotelu, w którym znajduje się toaleta z najlepszym widokiem na całe miasto. Nacieszywszy się hotelowym blichtrem i zrobiwszy sobie pierwsze w życiu selfie w toalecie, przycupnęliśmy na lunch, na który w tym mieście mogło być przecież tylko sushi. Głównymi ulicami przeszliśmy się, dzierżąc recyklingowalne kubki z kawą.

melbourne

melbourne
Moje pierwsze w życiu selfie w toalecie. Mam nadzieję, że ostatnie.

Hipsterskość Melbourne pochłonęła nas bez reszty.

melbourne
Tak gdybyście myśleli, że w tym trendzie nie można już pójść dalej.

***

Podczas już wówczas ponad dwumiesięcznego pobytu w Australii zdążyliśmy zauważyć, że najpopularniejsze wydarzenia to najczęściej mecze krykieta, ale jest jeden dzień, kiedy krykiet idzie totalnie w odstawkę i cała Australia siada przed telewizorami. Jednoczy ich Eurowizja. Owszem, nasza swojska Eurowizja właśnie. Australijczycy rozwinęli u siebie jakąś niezdrową fascynację tym konkursem.

Na początku to ja nie do końca wiedziałam, o co chodzi, ale jak mnie trzecia osoba zapytała, czy my, kobiety w Polsce, to często same ubijamy masło i robimy śmietanę, coś zaczęło mi świtać.

A potem jeszcze się okazało, że w Melbourne jest muzeum, w którym mają takie specjalne lustro i kamerę, i ona łączy różne obrazy i można zobaczyć, jak by się wyglądało jako Conchita Wurst.

A więc proszę.

melbourne

 

melbourne
Ciasteczkowy potwór grający na dudach. Tylko w Melbourne.

melbourne melbourne melbourne melbourne melbourne

melbourne

melbourne
Dalsze cuda z tego samego muzeum. O, tutaj na przykład można sobie poleżeć na dywano-trawniku.

melbourne melbourne

Piotrek kontempluje.

melbourne melbourne melbourne melbourne melbourne melbourne melbourne melbourne melbourne melbourne

8 komentarzy

  • Dżoana

    A ja bym powiedziała, że w sumie to nie wracaj Hania!!! bo kto nam tak będzie pięknie opisywał świat??? No a z drugiej strony, to przecież no wracaj, no bo to i opowieści i Ty..autografy w książce, spotkania autorskie, winnica lubelska ;-))))))))))

    • Hania, kierownik wycieczki

      Cmok :*
      To ja może z kompromisem wyjdę i jeszcze przez jakiś czas nie wrócę, ale potem już wrócę, tak będzie dobrze :D?
      I halo halo, czy Winnica Lubelska tu jest i słyszy, że świat za nią tęskni?

  • Paweł Tomkiel

    A ja chciałem to jakoś skomentować, ale po prostu chciałbym tam być 😀

    I zagłębiłem się trochę w bloga, a tam urzekło mnie Twoje “O mnie”, rób dalej dobrą robotę <3

    • Hania, kierownik wycieczki

      Ha! Dzięki! To ja będę dalej robić swoje, a Ty – mam nadzieję – zostaniesz na dłużej 😀

  • Kamila

    Super wyglada! Melbourne jest na liscie moich miejsc do odwiedzenia. Mam tam rodzine, ale jeszcze nie udalo mi sie dotrzec. Mam nadzieje, ze wkrtoce sie to zmieni.

Powiedz mi, co myślisz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.