Bahamy,  Dookoła świata,  Haj fajw,  Jachtostop,  Stany Zjednoczone

12 momentów z trzecich 12 miesięcy podróży dookoła świata

No i jesteśmy w domu.

Niby mówiłam to już w maju, ale od tego czasu ruszaliśmy na zachód, a potem znowu na północ, wzbudzając tym samym podejrzenia, że jedziemy dookoła świata jeszcze raz, tylko że albo w drugą stronę albo wzdłuż południka przez bieguny. Żeby była jasność – nie jedziemy. W pierwszych dniach września po raz pierwszy siadłam w domu (i to nawet nie swoim, tylko mamy, swoim na razie nie dysponujemy) i przysięgam, że nic mnie z niego nie ruszy przez najbliższe 3 miesiące. Potem zobaczymy ;).

A w międzyczasie, z końcem lipca, stuknęło nam 3 lata w podróży.

SŁOWNIE TRZY.

The Office Party Hard GIF - Find & Share on GIPHY

Tak w ogóle, to muszę powiedzieć, że w porównaniu z poprzednimi dwoma ten rok spędziliśmy dość domatorsko, rzekłabym – niemal stacjonarnie! Przez 6 miesięcy mieszkaliśmy w naszym pięknym vanie imieniem Burak, przez 3 – na łodzi imieniem Tonic, 2 minęły na odwiedzaniu bliskich rozrzuconych po Polsce i Europie, a poza tym to właśnie się zorientowałam, że przez całe te trzy lata nie nazwałam naszego namiotu. Hańba.

Mamy tu na blogu taką tradycję, że co roku Wam opowiadam o naszych dwunastu „naj” momentach z podróży. Pamiętacie poprzednie edycje? Przeniesiecie się do nich tutaj: 2018 i tutaj: 2017. I wiem, że już z niecierpliwością przebieracie nogami, żeby się dowiedzieć, co nas oszołomiło, rozbawiło, wzruszyło, przestraszyło w trzecim, ostatnim roku wagabundowania dookoła świata :D!

Podróż dookoła świata – naj momenty

Moment najbardziej wzruszający

Tych to się nazbierało… Ręka w górę, kto przez 3 lata nie widział się z mamą? Wyściskanie najbliższych, prześledzenie zmian w ich życiu, przegadanie całej nocy przy winie… Do teraz mnie boli szczęka od uśmiechania się przez ostatnie miesiące!

Moment, spełnienia największego marzenia z dzieciństwa

Nie wiem, co wydarzyło się w moim życiu jako pierwsze – Yogi i Bubu na Cartoon Network, czy zdjęcie źródła termalnego w kolorach tęczy na okładce National Geographic, ale o Yellowstone śniłam, od kiedy pamiętam. Nie zawiodłam się.

Te trzy dni wędrowania wśród geotermalnych cudów, wypatrywania zwierzaków na codzień dostępnych na Animal Planet, kąpieli w gotującej się rzece i zgadywania, który gejzer wybuchnie jako pierwszy były jednymi z najbardziej magicznych, nie tylko w trzecim roku podróży, ale w całej mojej podróżniczej karierze.

podróż dookoła świata

Moment zwycięzcy lotto

Mówiłam Wam już, dlaczego nie gram w gry losowe? Wcale nie dlatego, że strata pieniędzy, czy że nie mam nosa do liczb. Ja się po prostu strasznie boję, że zużyłabym w ten sposób cały swój przydział szczęścia, a ono mnie lubi czasem tak spektakularnie zaskakiwać!

Tego dnia zerwaliśmy się bladym świtem na losowanie pozwoleń potrzebnych do odwiedzenia jednego z najbardziej zjawiskowych terenów Stanów, jeżeli nie świata – North Coyote Buttes (w wolnym tłumaczeniu: Północne Dupy Kojotów). Znane całemu światu z powodu The Wave – kolorowej formacji skalnej w kształcie fali, która niegdyś zagościła na ekranie startowym jednej z wersji Windowsa, ściągają na losowanie setki poszukiwaczy przygód (i szczęścia). Jeżeli myślicie w tym momencie, że spośród tych kilkuset osób wylosowano właśnie nas, to nie. Ale zaprzyjaźniliśmy się z fajnymi ludźmi, którzy zdradzili nam, że godzinę później odbywa się losowanie permitów na Południowe Dupy Kojotów: skrzętnie ukrywana przez pracowników visitor centre informacja z kategorii tych, że jak nie wiesz dokładnie czego masz szukać, to nie znajdziesz. Teren South Coyote Buttes urodą ani trochę nie ustępuje północnej części, wchodzi tam dziennie maksymalnie 20 osób, a że jedynie nieliczni o nim wiedzą, to i szanse w losowaniu wyglądają optymistyczniej.

Kiedy pan losujący skrzywił się, przezezował na kartkę i podrapał po głowie, już przypuszczałam, że musi się na niej znajdować jakieś małoamerykańskie nazwisko.

– Payoter Rajback?

Wyściskaliśmy siebie, pana losującego, nowopoznanych znajomych, z którymi przeżywaliśmy całe wydarzenie, a kiedy zaopatrzeni w bardzo mało szczegółowe mapki i niezwykle lakoniczne informacje wyszliśmy z visitor centre, w Piotrka kieszeni zawibrował telefon.

To był Nils – nasz – już wkrótce – kapitan – z informacją, że przeanalizował kilkaset zgłoszeń na rejs przez Atlantyk i chciałby tę przygodę dzielić z nami. Wracamy z podróży dookoła świata w wielkim stylu :D!

Moment najpiękniejszy

No i tutaj płynnie dotarliśmy do rzeczonych Kojotów. Co prawda najpierw okazało się, że wylosowanie permitu to pestka w porównaniu z przedostaniem się na miejsce po głazach i dołach, wybojami i korytami rzek, ale jak już Burak pokonał swoją trasę, my ruszyliśmy w naszą: przewędrowaliśmy 25 kilometrów po jednym z najbardziej szalonych, powykrzywianych terenów świata, co chwilę przecierając oczy i szczypiąc się z niedowierzaniem. Gromkie WOW towarzyszyło nam cały dzień.

podróż dookoła świata

Moment najbardziej otrzeźwiający

Znacie ten moment kiedy budzicie się po bardzo udanym Sylwestrze, pierwszemu leniwemu ziewnięciu towarzyszy wyziew ze wspomnieniem ostatniej nocy, ale powoli trzeba się zbierać, bo za kilka godzin jesteście umówieni z człowiekiem zainteresowanym kupnem Waszego uroczego kampera Buraka?

Pierwszy prysznic, kąpiel w morzu, drugi prysznic i orzeźwiającą cold brew później Piotrek strategicznie oddał mi kluczyki, sam nie czując się jeszcze na siłach do podboju dnia. Ruszyliśmy spokojnie w kierunku Miami, kiedy to Burak zawarczał, zamiauczał, zachrupał i rozbłysnął kontrolkami jak jedna z okolicznych palm ozdobionych na święta, tak jakby strzelał focha z przytupem absolutnym.

Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby jakikolwiek człowiek tak szybko trzeźwiał, a mam porównanie, bo studiowałam w Lublinie. Chciałam Wam powiedzieć, że pierwszego stycznia, na kacu, nie będąc mechanikiem Piotrek zdiagnozował samochód, zdobył części i naprawił go. Chyba nigdy jeszcze nie byłam z niego taka dumna!

Na spotkanie z kupcem dotarliśmy na czas, no i oczywiście, że się zakochał w Buraczku, bo kto by się nie zakochał…

podróż dookoła świata

Moment najbardziej stresujący

Australijski kapitan, którego załogą zostaliśmy na Bahamach, okazał się człowiekiem wielu talentów. Jednym z nich była umiejętność wypicia dwóch kartonów piwa i pół litra Jacka Danielsa jednego dnia, innym z kolei prowadzenie łódki po takim przedsięwzięciu. Poza talentami, kapitan miał też bardzo mocno ukształtowane opinie, takie jak na przykład ta, że kobiety miejsce jest w kuchni, a nie w kokpicie, toteż cały dar żeglarskiej edukacji przypadł w udziale Piotrkowi (a musicie wiedzieć, że wiedzę taką zdobywa się najszybciej i najefektywniej, kiedy kapitan jest pijany!).

Niemniej jednak po tym, jak dotarliśmy do Turks i Caicos, to obustronnie podjęto decyzję, że nie bawimy się razem na tyle dobrze, żeby wspólnie kontynuować przygodę i pożegnaliśmy się pokojowo, aczkolwiek umiarkowanie ciepło. Pożegnanie to wzbudziło jednak podejrzenia lokalnego urzędu imigracyjnego, który to uznał, że ma do czynienia z jakimś strasznie kryminalnym przypadkiem dezercji i postanowił nas dosyć brutalnie deportować. A może to po prostu przygotowania terytoriów Wielkiej Brytanii do Brexitu?

Moment najbardziej awe-inspiring

To jest to słowo, którego mi brakuje w języku polskim – awe oznacza uczucie trwogi, podziwu i zdumienia jednocześnie. Idealnie wyraża odczucia wypełniające mnie podczas sztormu na oceanie!

Dwunastometrowe fale, woda wdzierająca się z każdej strony, deszcz padający poziomo, szalejące 20cm żagla, które wystarczało, żeby przechylać nas do poziomu, w którym już się po prostu nie da chodzić z gracją (albo i wcale się nie da), no i nasza łupinka wirująca pośrodku niczego, a pod nią dwa kilometry wody.

Fajne przeżycie. Polecam.

podróż dookoła świata
Cisza przed burzą.

Moment Gulliwera

Jak spojrzeć na świat z perspektywy mrówki? Jak poczuć się szczuplutką drobinką? Jak zdobyć zdjęcia z wakacji, na które patrzysz i stwierdzasz, że jeszcze jeden talerz pierogów i dokładka ciasta nie zaszkodzi?

Takie rzeczy tylko na Avenue of the Giants – 42milowej trasie prowadzącej przez las najwyższych, największych, najtrwalszych drzew świata. Potęga, po prostu.

podróż dookoła świata

Moment poznania magicznych stworów

Jest rok 1493. Statek Krzysztofa Kolumba krąży po Karaibach odkrywając coraz to nowe lądy. Nagle, u wybrzeży Haiti, kapitan spogląda przez lornetkę, przeciera oczy, spogląda raz jeszcze i wykrzykuje: Syreny! Dookoła nas pływają syreny!

I to jest właśnie pierwsze udokumentowane spotkanie człowieka z manatem, arcyciekawym stworem o rozkloszowanym, syrenim ogonie. Najbliższej spokrewnione ze słoniem (lądowym, nie morskim!), potężne krówki mogą mieszkać tylko w okolicy ujścia rzek do morza, w temperaturze 72-74st. F – taki mały przedział! Poniżej 68st.F już zapadają w hipotermię, dlatego tak strasznie ważne jest, żeby ich nie straszyć i nie włazić w drogę, bo mogą się wyprowadzić i zginąć poszukując nowego domu.

Dotarliśmy do Three Sisters Spring, ulubionej miejscówce manatów w samą wigilię, kompletnie nieprzygotowani do akcji, o niewłaściwej porze dnia i bez sprzętu do snorkellowania, ale za to z wielkim pokładem wiary w świąteczny cud. No i co?

Od razu podpłynął do nas miejscowy dobrodziej, wskazał na cień w wodzie i… pożyczył maski i rurki.

Manatowy savoir vivre to pasywna obserwacja – jeżeli manat uzna cię za interesujący obiekt, sam podpłynie przybić piątkę. Mnie udało się zaprzyjaźnić z Manatem Wojtkiem 😀

Moment najbardziej niespodziewany

Kiedy dojeżdżaliśmy do mojej kuzynki w Ann Arbor, wiedzieliśmy, że spędzimy czas rodzinnie i domowo, będziemy rozmawiać po polsku, może nawet poczytamy jakąś polską książkę. Nie spodziewaliśmy się za to, że akurat zacznie się tydzień filmu polskiego i pójdziemy sobie, jakby nigdy nic, na drugim końcu świata, ledwie miesiąc po premierze do kina na Kler.

Moment najdziwniejszy

Ja wszystko rozumiem. Są takie miejsca na świecie, które zasłynęły z jednej rzeczy i choćby to miało zadłużyć całą rodzinę na trzy pokolenia, to jak już tam jesteś, chcesz to zobaczyć.

Ale świnie? Serio?

Pojechaliśmy na tę wycieczkę, bo Piotrek remontował dom kumplowi organizatora. Normalnie taka impreza kosztuje ok. 250$ od osoby i, owszem, uwzględnia jeszcze kilka atrakcji, w szalonej większości wybitnie skomercjalizowanych (ręka do góry, kto chce nakarmić iguanę krakersem?), ale tłumy ściągają tu w jednym celu. Naprawdę, uważam, że człowiek, który wymyślił, że zobaczenie świni na plaży może stać się marzeniem podróżniczym tysięcy osób, że da się za to kasować kokosy i że Bahamy będą z tego słynąć to finansowy geniusz. Czapki z głów.

A pisk i ekscytacja dziewcząt na widok prosiaka dobitnie pokazały, że miał rację.

Moment najbardziej ekstremalny

To było jak wędrówka po nagrzanym piekarniku z termoobiegiem. Skóra pokryła się łuską, butelka wody zabrana na milową wędrówkę skończyła się już w połowie szlaku. Czy to samochód, czy fatamorgana?

Ani Piotrek, ani ja nie potrafiliśmy sobie wcześniej wyobrazić temperatury, która może wykończyć zdrowego człowieka w godzinę, a do zaleceń, żeby brać ze sobą 4 litry wody nawet na krótkie spacery podchodziliśmy dość lekko. Dolina Śmierci przywołała nas do porządku ekspresowo.

podróż dookoła świata

Co dalej?

O rety, o kompletnie nie mam pojęcia! Nasza podróż autostopem (głównie) dookoła świata się skończyła, czyżbym się musiała przedefiniować? Jak długo wysiedzę na miejscu i jakie przełomowe momenty czekają za rogiem? Dam Wam znać :).

17 komentarzy

Powiedz mi, co myślisz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.