
Kilometr 44 843: jak ugryźć największy owoc świata
Po długim, ale ciekawym wstępie, z tego artykułu dowiesz się, jak przygotować owoc chlebowca vel. jackfruit.
Z jednego z czterech kościołów w promieniu 400m wylała się gromada kolorowo i stylowo ubranych pań z torebkami świetnie dobranymi do za dużych o trzy-cztery rozmiary szpilek. Jeżeli był w Dili jakiś interes, który kręcił się lepiej niż domy misyjne, to były nim second handy z zachodnią odzieżą, którą mamy, córki i siostry się potem wymieniały.
Kobiety skierowały swoje kroki w stronę targu, który stanowił kompletne przeciwieństwo ulubionych supermarketów ekspatów, tych, w których można było się napić kawy i zagryźć ją portugalskim wypiekiem, tych, w których na półkach i w zamrażalkach siedzieli koło siebie przedstawiciele kuchni całego świata, w większości zachodniego. Tych, w których zakupy przygotowywały nas brutalnie do stawienia czoła cenom w Australii.
Postanowiwszy się dokształcić w lokalnej sztuce pozyskiwania pożywienia za normalne pieniądze, podążyliśmy tropem kobiet, co nie było trudne, bo w za dużych szpilkach chodzi się dość wolno, szczególnie po nieprzewidywalnych timorskich ulicach. Minąwszy pana grillującego mięso na patyku, przez które to mięso Piotrek poprzedniego dnia niechętnie wychodził z domu, i kilka mini marketów sprzedających ziemniaki i cebulę w 50kg workach (ach! poczuliśmy się tak swojsko!), panie doprowadziły nas prosto do ulicy, przy której obok siebie stały stoliki, a na tych stolikach w kupki poukładane były towary.
– Po ile ma pani pomidorki? – zapytałam.
– One dollar.
– A awokado, to w jakiej cenie?
– One dollar.
– To jeszcze bym może bakłażana poprosiła… za ile jest?
– One dollar. – Odpowiedziała z lekkim rozbawieniem sprzedawczyni.
Zauważyłam pewną prawidłowość. Matematyka zakupowa dla opornych.
I nagle w nasze ręce wpadł on.
Nie dosłownie, bo by je połamał. Żywiciel rodzin wielodzietnych, przyjaciel wegetarian, mistrz kulinarnej wszechstronności i gastronomicznego kamuflażu. Owoc chlebowca, znany w niektórych kręgach jako Fruit. Jack Fruit.

Pani siedziała na małym składanym krzesełku ustawionym na skraju ceraty, którą przygniatało do podziurawionego nieregularnie asfaltu kilka jackfruitów rozmiarów i wagi piłek lekarskich po 1$ za 2kg. Niewiele myśląc i nie mając pojęcia, jak się wybiera dorodny i dojrzały owoc chlebowca, zdecydowaliśmy się zdać na panią sprzedawczynię i drobniejszy z dwóch egzemplarzy, które polecała, taki malutki, czterokilogramowy.

Teraz wiem już, że jeżeli jackfruit ma być pyszny, mięciutki i dojrzały, to jego skórka powinna być aromatyczna i pachnieć słodkawo, ale jeżeli tak nie jest, to nic złego się nie dzieje, bo co prawda nie będzie to nabytek deserowy, ale on się niemal w każdej fazie dojrzewania nadaje się do ugotowania i zjedzenia w całości.
No i teraz przejdę do najmniej przydatnej wiedzy, jaką dotychczas Wam na tym blogu przekazałam.
To jest ten moment, że z jednej strony wszyscy sobie myślicie – ona zwariowała, po co mi wiedzieć, jak przygotować owoc chlebowca?!, a z drugiej czytacie dalej, bo a nuż kiedyś przypadkiem traficie do Azji, pójdziecie na targ z nowopoznanym przystojniakiem, któremu należy zaimponować, albo z dziećmi, które powoli przestają uważać Was za superbohaterów i czas im udowodnić, że jednak się mylą, albo z teściową, która uważa, że sama potrafi wszystko lepiej ugotować, albo z Małym Głodem, którego nie sposób zwalczyć za pomocą serka homogenizowanego, bo w Azji nie ma serków homogenizowanych. To jest ten moment, kiedy nauczycie się gotować rzecz, której nie znajdziecie w żadnym sklepie w Europie (chyba że za znacznie więcej niż 1$ za 2kg) i pewnie w najbliższym czasie w ogóle nie zobaczycie jej na żywo, ale to jest świetna zabawa, bo przecież gotowanie rzeczy łatwo dostępnych jest takie oklepane.
– Weź dużo oleju, bo on ma lateks w środku – uśmiechnęła się enigmatycznie pani, pakując owoc do worka.
Czy pani mówi szyfrem? Zastanawiając nad znaczeniem tajemniczego przekazu, chwyciłam największy nóż, jaki znalazłam i przekroiłam giganta na pół, uwalniając tym samym lepką, białą i bardzo trwałą maź, która pokryła dłonie, deskę do krojenia, nóż i jeszcze kilka elementów kuchni prezerwatywą typu extra safe. Tego ataku faktycznie można uniknąć tylko smarując uprzednio wszystko olejem.

Nie mówiłam Wam jeszcze, że w Timorze jest fatalny internet, najgorszy w całej Azji[1]. Toteż zdani sami na siebie, bez pomocy internetowych tutoriali, metodą prób i błędów zaczęliśmy próbować i błądzić, a że nasz czterokilogramowy kolega wystarcza na jakieś 15 porcji obiadowych, pola do popisu było sporo.
Trzy obiady, dwie pozalepiane kuchnie i jeden spalony garnek później doszliśmy do perfekcji:
Owoc pokroiwszy w całości na dość spore kawałki, razem ze skórką i pestkami, wrzuciwszy do naoliwionego na wysoki połysk gara z osoloną wodą, ugotowawszy do miękkości przez jakieś 35-40 minut, obrawszy z grubej skóry, niejadalnego środka i części pestek[2], otrzymaliśmy bazę spożywczą do dalszych popisów kulinarnych. Bo z tak przygotowanym jackfruitem można zrobić cokolwiek – od podania sauté w towarzystwie cebulki, czosnku i imbiru, przez dodanie uduszonej papryki i pomidorów, aż po usmażenie chlebowcowych kotlecików mielonych.
No to jak przygotować owoc chlebowca?
Mój hicior to curry z jackfruita: proste, szybkie i przyjemne, oczywiście, jeżeli nie masz całej kuchni w lateksie. Dałabym Wam przepis, ale, serio, czy ktoś tu przychodzi, żeby się uczyć gotować[3] ?

[1] Wkrótce okaże się, że wciąż znacznie lepszy niż w Australii i Nowej Zelandii.
[2] Pestki są spoko, smakują jak kasztany jadalne, ale otaczają je takie twarde, nieprzyjemne błonki, którymi się potem pluje podczas jedzenia.
[3] Po przepis na świetne curry zajrzyjcie do Saudyjskich Wielbłądów, tylko nie zapomnijcie zamienić kiedyś kurczaka na jackfruita!

Ale zanim wylecimy, skoro już wiemy jak przygotować owoc chlebowca, to jeszcze popatrzmy na tradycyjne wyroby timorskie i odwiedźmy stary portugalski fort w Liquiçá.



Część timorskich zdjęć, które tu zamieszczam wyszła spod ręki Ivety. Więcej Timoru w jej obiektywie można zobaczyć tu i tu.
Jeżeli podobał Ci się ten wpis, będzie mi bardzo miło, jeśli polecisz mojego bloga swoim znajomym.


15 komentarzy
irena omegard
Śmieję się.najlepiej kazać teściowej przygotowac potrawę.Więcej się nie zjawi.Piekne zdjęcia
Zjem Cie
Extra patent z tym olejem. Slyszalam o owocu chlebowca, ale nie wiedzialam, ze ma w sobie lateks
Magda | Dobrze podróżować
Miałam okazję spróbować jack fruit włąśnie w formie curry w Malezji. Całkiem smaczny, trochę przypominał smakiem karczochy…?
Hania, kierownik wycieczki
O proszę! Nawet o tym nie pomyślałam! Może troszkę faktycznie…?
Zjem Cie
Strasznie jestem ciekawa jak smakuje taka potrawa
Hania, kierownik wycieczki
Właśnie ostatnio z pomocą Magdy wykminiłam, że to chyba coś pomiędzy kurczakiem, kotletem sojowym, a karczochem 🙂 Warto spróbować!
blogierka
Ja bardzo chętnie pobrałabym lekcje kulinarne 😀
Hania, kierownik wycieczki
U mnie? To Ci od razu powiem – byłoby dużo wina i mało gotowania :D!
blogierka
no i to jest najlepsza reklama 😀
Katarzyna
jakoś lateks mi się inaczej kojarzył a tu się okazuje że to naturalne coś w chlebowcu 🙂
Piotr Kiżewski
Fajna wyprawa. My jackfruit’a smakowaliśmy w Tajlandii. Nie najgorszy choć jedliśmy smaczniejsze np. cudownie słodki rambutan !!
Hania, kierownik wycieczki
Na samą myśl o rambutanie się ślinię, ale ma jedną poważną wadę – z jednego owocu nie zrobisz obiadu dla całej wsi 😉
MagdaM
Haniu, jak zawsze świetny tekst, zapierające dech widoki i piękne zdjęcia. I znów wspólne ! 🙂
Cudny targ, piękne tkaniny, też chcę mieć targ z “kupkami wszystkiego po 1 zł” :)) a póki co, zajadam moją własną rzodkiewkę 🙂
Hania, kierownik wycieczki
Dzięki, bardzo się cieszę 😀 a za rok już do Ciebie zajrzę na rzodkiewkę i czereśnie ;)!
MagdaM
Zapraszam, zapraszam oczywiście i trzymam za słowo 😉