melaka duchy
Best of,  Ciepła pierzynka sarkazmu,  Dookoła świata,  Ludzie i Historie,  Malezja,  Ulubione miejsca

Frankie i historia podboju Melaki

Znacie ten moment, kiedy szef, zapalając jointa, podchodzi do was, klepie po plecach, mówi, że lepszego pracownika to nie ma w całej Europie i otwiera wam czwarte piwo, tańcząc i powarkując przy tym w rytm muzyki? Nie?

A Piotrek zna.

Frankie przyjeżdża do Melaki

Tu prawie nikt nie pozostaje przy swoim pierwotnym imieniu, wszak Melaka to artyści, a artyści mają pseudonimy. Albo kiepską pamięć do imion. Piotrka przechrzczono już drugiego dnia i musicie wiedzieć, że podczas naszego ponad dwumiesięcznego pobytu w Melace, kiedy to on dorabiał w barze u Berniego, a ja kelnerując, Frankie stał się postacią legendarną.

Oto mąż mój introwertyk brylował społecznie, zbierał zaproszenia na kolacje, wracał do domu dobrze po godzinie powszechnie uznanej za przyzwoitą, a ja witałam w restauracji coraz to nowych nieznajomych, którzy wpadali z okrzykiem:

Hana! Byliśmy w barze u twojego męża, powiedział, żebyśmy koniecznie przyszli do ciebie na deser!

No i ja im podawałam ten deser, z największą z gracji i najszerszym z uśmiechów, a mój szef nic do mnie nie mówił, ani mnie nie poklepywał przyjacielsko po plecach, a już na pewno nie otwierał czwartego piwa, i miej tu poczucie własnej wartości, człowieku.

Z drugiej strony, moją główną motywacją do podjęcia się kelnerstwa w nienapiwkowym kraju był fakt, że udało mi się przejść przez liceum i studia zarabiając wyłącznie na swojej błyskotliwości, bujnej znajomości języków obcych i doskonałym podejściu pedagogicznym, a gdyby ktoś kiedyś chciał mi zaoferować mnóstwo złotych monet za wydawanie posiłków, a ja swoje doświadczenia (jako konsument) zbierałam głównie w stołówce studenckiej i szurnięcie talerzem po ladzie z donośnym okrzykiem pomidorowa raz jest dla mnie wyznacznikiem dobrej obsługi klienta, to dobrze by było te standardy poddać weryfikacji i nauczyć się podawać kawę bez rozlewania na tych klientach, co i tak nie zostawiają napiwków.

Frankiego podejście obejmowało za to pracę na 280% normy, bez względu na wymagania szefa i wynagrodzenie, albowiem dla Frankiego najlepszym wynagrodzeniem za udany dzień pracy jest poczucie, że niczego nie mógł wykonać lepiej, toteż trudno się dziwić, że każdy pracodawca po jego odejściu roni łzę za łzą, w ilościach wystarczających do podlania kwiatków w całym biurze.

Frankie i nowa jakość frytek

Dlatego też, kiedy zakres obowiązków oznajmia jasno i wyraźnie, że Frankie ma wyjmować piwo z lodówki, podawać je do baru i uzupełniać lodówkę, on robi remanent i aranżuje przestrzeń tak, że jej jedną połowę wypełnia piwo, napoje chłodzące i przekąski, a drugą połowę logika i efektywność. Natomiast kiedy oczekuje się od niego wyciągnięcia frytek z zamrażalnika, wrzucenia ich na głęboki tłuszcz i podania usmażonych już na talerzyku w towarzystwie keczupu i soli, on tworzy z nich sztukę kulinarną lotów trzygwiazdkowych podwójnie smażoną, pierwszy raz w 120, a drugi raz w 200 stopniach, aż do uzyskania koloru złotych monet taplanych w wywarze z szafranu i chrupkości delikatnych gałązek chrustu, które to gałązki zadowoliłyby najbardziej wybrednego bobra. Bernie, zatrudniając Frankiego, stał się w ciągu tygodnia właścicielem miejsca podającego najlepiej schłodzone i najmądrzej zorganizowane piwo w towarzystwie frytek, które dorobiły się klientów powracających specjalnie po nie.

Frankie i Frankie Jr.

Tego pamiętnego wieczoru o 22:00 ściągnęłam z siebie fartuszek informujący wszystkich przechodniów, że ja tu żongluję miskami z zupą i talerzykami z deserami i popedałowałam nad rzekę zobaczyć, jak się sprawy mają w zaprzyjaźnionym barze. Noc była spokojna, mało imprezowa, toteż cały ciężar charakteru Berniego skupiał się na jednym stoliku klientów, a musicie wiedzieć, że nie każdy klient lubi, kiedy dmucha się mu w ucho, liże po szyi, na pytanie o toaletę odpowiada wskazaniem na rzekę (śmiejąc się z tego żartu aż do bólu brzucha za każdym razem, bo to przedni żart!!!) i tańczy dookoła stolika, nawet jeśli robi się to wszystko z jakże dźwięcznym francuskim akcentem. Frankie obserwował sytuację z wnętrza barowej jamy i stwierdził, że jak tak się sprawy będą miały, to stolik dokończy piwo (albo i nie) i on wróci do domu wcześnie.

Z taką świadomością pognałam jak ta dwukółkowa torpeda do domku na kampungu i jak na porządną żonę przystało, zaczęłam odgrzewać na kolację to, co wcześniej przygotował małżonek. Następnie, w dalszym ciągu pełna ciepłych uczuć, zaczęłam oglądać ostatnie odcinki Gry o Tron, ale tylko te, które już wcześniej oglądaliśmy razem. Wraz ze wzrostem napięcia między Aryą a Sansą kwitł mój niepokój o wciąż niepowracającego małżonka. Odgrzałam sobie kolację raz jeszcze i z rozwojem uczuć Jona Snow’a do Daenerys Targaryen niepokój począł zmieniać barwy na bardziej ogniste, tylko że nie miłością, a kiedy smok Viserion zasilił szeregi armii umarłych, już nawet nie czułam wyrzutów sumienia, że tego odcinka jeszcze nie widział.

Godzinę z hakiem przed rozpoczęciem nawoływań z pobliskich meczetów do domu dopedałował pod lekkim skosem Frankie i od progu w decybelach mało dopasowanych do pory począł pytać gdzie jest najbliższa dżungla, bo on musi natychmiast jechać do dżungli.

Gdzie jest dżungla?!

Okazało się, moi drodzy, że co prawda tamten stolik zdiagnozowany, że oni to sobie zaraz pójdą, poszedł faktycznie, ale zaraz przyszedł stolik kolejny i to nie byle jaki, bo złożony z przyjaciół Berniego, czyli ludzi, którzy wraz z nim śmieją się z żartu o sikaniu do rzeki i nawet całkiem lubią, jak się ich liże po szyi bez ostrzeżenia. W tak doborowym towarzystwie Bernie począł dawać coraz większe wyrazy uznania dla szalenie (nie mylić z szaleńczo) świetnej pracy Frankiego, a wiedzieć należy, że w świecie Berniego uznanie liczy się w procentach. Śmiechom i radościom nie było końca, aż tu nagle z dachu prosto na stół zleciał pyton. Mąż mój, niczym prawdziwy bohater (aka Polak po alkoholu) rzucił mu się na ratunek, ochrzcił go Frankie Junior, zaprzyjaźnił się na całe życie i przyrzekł zwrócić wolność.

Monika, zbudzona dla odmiany czym innym niż skrzek z meczetu, zareagowała nad wyraz spokojnie odkrywszy, że zaraz dostąpi zaszczytu wiezienia jednego człowieka i jednego węża na motorze w kierunku terenów zielonych w celu rytualnego wypuszczenia pytona. Słoik z Frankiem Juniorem zamigotał w świetle księżyca, a może to była łza w oku Frankiego?

Ech, jak one szybko dorastają…

A Bernie, frankie’owym zaangażowaniem w dobro lokalnych gadów wzruszon, poprosił żebyśmy na czas jego przyszłotygodniowej nieobecności wprowadzili się do jego domu w samym sercu Chinatown, w którym kiedyś na jednym piętrze był klub mahjonga, a na drugim dom publiczny. Ale o tym innym razem.


cameron highlands

Zostając w temacie dżungli:

Tak oto wyglądają Cameron Highlands, zwane pieszczotliwie lodówką Malezji, ponieważ średnio jest tam tylko 25 stopni, a nie 35. Dobre i to, podobało nam się.

cameron highlands

cameron highlands
To co prawda nie pyton, ale blisko.

cameron highlands cameron highlands cameron highlands cameron highlands

cameron highlands
Plantacje herbaty w Cameron Highlands, prawie jak labirynt Fauna!

cameron highlands cameron highlands cameron highlands cameron highlands

Jeżeli podobał Ci się ten wpis, będzie mi bardzo miło, jeśli polecisz mojego bloga swoim znajomym.

14 komentarzy

Powiedz mi, co myślisz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.