
Kilometr 10 460: o rozpieszczaniu, perskich dywanach i panu Rezie
Przeciągnij się. Wygodnie się śpi na puchatym dywanie, prawda?
Przez okno wpadają promienie słońca, gałąź dorodnej czereśni zmęczonej po lecie stuka w szybę. Z kuchni dobiega zapach szafranu, sezamu i rodzynek. Przeciągnij się jeszcze raz dokładniej i mruknij z zadowoleniem… Ale tu o ciebie dbają!
Fatma woła na śniadanie. Dawno nas tak nikt nie rozpieszczał!
Irańska wieś, czyli Persja w wydaniu sielskim

Po odwiedzeniu kilku miast nie chce mi się już zwiedzać. Wszędzie mamy meczety, mauzolea, ogrody perskie, bazary, trochę zabytków starożytnej Persji. Wszystko to piękne i ciekawe, ale taki już czar długiej podróży – przestajesz obsesyjnie zwiedzać, a zaczynasz żyć. A życie w Iranie toczy się najurokliwiej w małych miasteczkach, takich, których nie poleca żaden przewodnik.

W Safashahir
W Safashahir kobiety mówią, że cały Iran się z nich śmieje: że najpierw znajdują trawę, potem ją nazywają, a następnie szukają sposobu żeby ją przyrządzić i zjeść. Dlatego jako dodatek do dania na stole (ekhem… dywanie) lądują świeże, soczyste i aromatyczne zioła, a bogactwo herbat i naparów jest powalające. Z czegokolwiek by ta herbata nie była, jej nieodłącznym towarzyszem jest cukrowo-szafranowy lizak. Mieszając nim nasze ziółka mamy pewność, że do filiżanki trafiają przynajmniej 4 kopiaste łyżeczki cukru. Pewnie z tego powodu Iran się już nie kłopocze wynajdywaniem wymyślnych deserów, każdego zadowoli herbata oraz wielka poobiednia micha owoców.

W Safashahir kobiety tkają dywany.
W domach stoją ramy różnych rozmiarów, na każdej z nich siedzi sobie kilka kolorowych motków. Przyjaciółki i kuzynki Fatmy pokazują nam swoje techniki, jeden supełek do ozdobnego dywanu jedwabnego, inny do wełnianego puchacza podłogowego. Ale prawdziwie niebywały jest widok pani w wielu przedemerytalnym, siedzącej szóstą godzinę tego i stu poprzednich dni po turecku przy słabej lampce, która z zacięciem przeplata kolejne kolorowe węzełki i podcina następny gotowy rząd dywanu. To dzieło sztuki za 3 miesiące osiągnie rozmiar 2x3m. Głupio się czułam kiedy te mistrzynie włóczki i supełków chciały uczyć się ode mnie robienia bransoletek z muliny.


W Safashahir mieszkańcy marzą o tym, żeby ich miasteczko zaczęło pojawiać się w grafikach turystów.
Żeby podróżni zwrócili uwagę na perskie ruiny, stare gliniano-słomiane domy, organizowali sobie pikniki nad rzeką, w której pływają żółwie. Żeby odwiedzali dom kultury, w którym mężczyźni trenują swój dziwny sport i najpierw wymachują ogromnymi kręglami, a potem kręcą piruety, wszystko to w rytm psalmów. Żeby w tradycyjnym domu pana Rezy, w którym mieliśmy zaszczyt być pierwszymi zagranicznymi gośćmi, drzwi się nie zamykały, żeby cały świat mógł smakować zupę ash jego żony, piec z nim szaszłyki, podziwiać znaleziska i eksponaty, które już niedługo staną w jego muzeum, wypocząć przy kominku i docenić serce, jakie wkłada w rozwój swojego regionu.



Do Iranu możesz przyjechać po sto różnych doświadczeń, na pustynię, do dżungli, na narty, szlakiem starożytnej historii, wiosek nomadów…
Wszędzie ludzie są mili i gościnni, a jedzenie smaczne, ale ta irańska wieś dała nam to wyjątkowe coś. A kiedy wyjeżdżaliśmy, Fatma łapała stopa razem z nami i machała nam, póki nie zniknęła za horyzontem.



W filmie wykorzystano fragment utworu “Morning Mood” autorstwa Edvarda Griega.
Jeżeli podobał Ci się ten wpis, będzie mi bardzo miło, jeśli polecisz mojego bloga swoim znajomym.

