san francisco
Dookoła świata,  Stany Zjednoczone,  Ulubione miejsca

San Francisco: o Buraku, jarmużu i stromych ulicach. Kilometr 75 563.

„Najzimniejszą zimę przeżyłem latem w San Francisco.”

(Nie wiadomo kto, ale nie Mark Twain)

Bo to jest tak, że jedziemy sobie na północ, bryza oceanu delikatnie łagodzi sierpniowy żar Kalifornii. San Francisco wita nas pierwszym oddechem miasta, ale na razie tylko kurtuazyjnie, odmachujemy zza zamkniętych okien i, kompletnie nieświadomi panujących na zewnątrz warunków atmosferycznych, wciąż dajemy się owiewać klimatyzacji. KLIMATYZACJI! Nigdy dotąd nie miałam klimatyzacji! Ach, jaki ten nasz Buraczek idealny!

Docieramy na plażę, ale taką plażę, że od razu wiadomo, że jesteśmy w San Francisco.

Taką plażę, że jak się obejrzysz w lewo, to widzisz najbardziej pocztówkowy most świata. Jak się obrócisz w prawo, to widzisz najczęściej odwiedzane (dobrowolnie!) więzienie świata. A jak wyjdziesz z auta, to wiatr urwie ci głowę i postawi każdy mięsień przywłosowy w stan rekordowej gęsiej skórki. I wtedy już na pewno wiadomo, że jesteś w San Francisco.

san francisco

Park przy plaży Crissy Field to niemal osiedle mieszkaniowe: dołączamy do kilkunastu rodzin krzątających się przy swoich kamperach i momentalnie wtapiamy się w okoliczności – wystarczy, że rozłożymy nasz aneks kuchenny, odpalimy kuchenkę, wsypiemy do garnka ziarna quinoa w trzech kolorach i już jesteśmy swoi.

Matko, jaką nasz Burak robi furorę!

Mieszamy nasiona chia z mlekiem migdałowym[1], a sąsiad analizuje naszą aranżację szuflad z kartonów. Blendujemy sobie shake’a z jarmużu[2], a przechodzień z siedmioma psami zachwala nasz design. Popijamy sobie piwo craftowe[3], a miły pan zatrzymuje się i rozpływa nad praktyczną organizacją wszystkich pomieszczeń. No, oczywiście, że mamy praktycznie zorganizowane pomieszczenia, w końcu Buraka stworzył Piotrek, to jakie by niby miały być?

Boże, jacy wy jesteście zaradni! – koniecznie przyjedźcie do mnie … (na Alaskę, do Texasu, w Góry Skaliste, do Seattle)! – mówi prawie każdy z nich.

Koniecznie! – odpowiadamy my, wiedząc, że już pojutrze nie będą pamiętali, że kogoś zaprosili i podali adres, bo to takie amerykańskie wydanie ta’arofu, chociaż myślałby kto, że do kultury irańskiej to Stanom akurat będzie daleko.

W Buraku jest wszystko.

To najprawdziwszy dom na kółkach i w ogóle nie jest mi głupio, że się nim głośno i regularnie zachwycam w prawie każdym poście ze Stanów, bo jakbyście mieszkali przez dwa lata w namiocie, to wejście w posiadanie własnej lodówki, krzesła ogrodowego i ładowarki w dowolnym momencie podpiętej do działającego (!) prądu też by były dla was wydarzeniem dekady, celebrowanym i wspominanym przez długie lata.

A przynajmniej mi się do tej pory wydawało, że jest wszystko, bo zawsze była możliwość wzięcia prysznica na plaży, skorzystania z łazienki na dwudziestopięciocentówki, albo oblania się butlą wody po upalnym dniu na pustyni. Nie pytajcie mnie, ile razy wpisywałam w googla „gdzie się kąpią bezdomni w San Francisco”. Dużo razy. Ani razu nie uzyskałam odpowiedzi. Tym samym zmuszona byłam zdecydować się na ruch heroiczny – prysznic otwarty przy plaży. Tej samej, po której chodzi się w czapce i szaliku w lipcu. Wspominam go mniej więcej tak, tylko że bardziej wiało:

San Francisco jest śliczne.

Chinatown jest najbardziej udanym Chinatown, jakie odwiedziłam (wliczając w to liczne Chinatowns w Chinach). Kolorowe domki są urocze, malownicze i… kolorowe. Uchatki zamieszkujące Pier 39, czyli najbardziej wesoło-miasteczkowe molo świata, są odgrodzone od populacji ludzkiej, dzięki czemu można się skupić na obserwacji samych uchatek, bez towarzystwa gatunku, który roboczo nazwijmy „chińskie dziecko obcuje z egzotyką”.

<dygresja>

Bo wiecie, na plaży w San Diego to też się wylegiwała kolonia uchatek, tyle że nieodgrodzonych. Łobuziaki ewidentnie przyzwyczajone do obecności ludzi, bo nie reagują nic a nic na obiektywy wkładane w nos. Wtem mama ludzka z ludzkim maluchem rozpoczyna sesję zdjęciową przy uchatej mamie z uchatym maluchem. Kilkuletni chłopak podszedł do dzikich zwierzaków na odległość pół metra (serio, zwizualizujcie sobie pół metra) i zaczął do nich krzyczeć i machać, a rodzicielka radosna i roześmiana tworzyła kolekcję wspomnień do rodzinnego albumu. Czy powinnam się przyznawać, że z niemałym zainteresowaniem obserwowałam, czy uchata mama pozbawi ludzkie dziecko którejś z kończyn?

</dygresja>

Strome ulice są wysadzone drzewkami, ukwiecone, przyozdobione tramwajami, nachylone pod kątem 30 stopni i pocztówkowe do granic pocztówkowatości. Punkty widokowe są liczne, tak, jak liczne są wzgórza w San Francisco. Właściwie z tych wzgórz to by wynikały pocztówkowe strome ulice. Jakkolwiek śliczne by one nie były, to mają bardzo poważne wady – raz, trzeba pod nie wchodzić. Dwa – nie ma gdzie spać, bo każde potencjalne miejsce noclegowe jest przechylone o 30 stopni[4]. Trzy – trzeba pod nie wjeżdżać.

Dlatego muszę wycofać się ze swojego zachwalania Buraka, że jest w nim wszystko poza prysznicem, albowiem po wizycie w San Francisco brakuje mu jeszcze klocków hamulcowych i linki od ręcznego.

[1] Za kilka godzin, w połączeniu z owocami i orzechami, powstanie z nich delikatnie glutowaty, ale bardzo smaczny i pożywny pudding.

[2] Nie że z samego jarmużu, dodajemy jeszcze banana i sok cytrynowy.

[3] Skąd nagła miłość do najbardziej hipsterskiego jedzenia świata? Bo jest TANIE! Nie tak tanie, rzecz jasna, jak hałda frytek zalana górą keczupu serwowana z dwulitrowym kubkiem coli light jako przystawka do wieży z naleśników polanych obficie syropem glukozowym o aromacie klonowym, ale na tyle przystępne, że spróbowaliśmy niemal każdego składnika z przepisów Lewandowskiej.

[4] Z perspektywy rejsu przez Atlantyk stwierdzam, że nieruchoma ulica nachylona pod kątem 30 stopni jest lepszym miejscem do spania, niż ocean nachylony pod kątem innym co chwilę.

Jeżeli masz nieco wyższe wymagania noclegowe ode mnie, możesz zarezerwować fajne miejsce tutaj.

Ty dostaniesz zniżkę, a mi postawisz kawę. Win-win.

Chinatown w San Francisco

san francisco
O matko, jaki dobry marketing 😉 Miejsce – koło najpopularniejszego molo z widokiem na najpopularniejsze więzienie. Treść: Całkiem tu miło, ale czy byłeś już w Badenii-Wirtembergii?
Muzeum starych automatów z grami :O!
San Francisco: hurtowe wyprowadzanie psów na Alamo Square
San Francisco: hurtowe wyprowadzanie psów na Alamo Square

San Francisco San Francisco: Golden Gate San Francisco: nocny widok z Golden Gate

10 komentarzy

  • MAGDA

    O mamo, przez Ciebie jechałabym już dziś! Jak wiadomo nie możemy 😀 Ale marzy mi się totalnie roadtrip po Juesej i lubiałabym go kiedyś uczynić <3

  • Nasz Mały Świat

    Widzę San Francisco i już w głowie gra mi piosenka San Francisco Scotta McKenziego. Nie byłam, ale moja mama co roku jest w USA i w sumie dosyć często tam i najbardziej mnie dziwi, jak zawsze mi opowiada o brudzie, biedzie, bezdomnych… W ogóle mi to nie pasuje do tego miasta, które znam z telewizji, przewodników czy blogów. Ciekawa jestem, jakie ja bym miała wrażenia.

    • Hania, kierownik wycieczki

      Oj, bezdomnych jest cała masa! Mnie najbardziej ich nagromadzenie uderzyło w Seattle, bo w Kalifornii jednak życie w parawanie na plaży przychodzi łatwiej…

  • Marcin Wesołowski

    SF daje radę! Tyle dobrego o nim słyszałem, choć też kilka gorzkich rzeczy – ceny, bezdomni, ale wiadomo, wszędzie na świecie coś takiego znajdziemy. Miasto jednak bardzo super!

  • MagdaM

    Haaaaniaaa…..ja w pracy, atmosfera taka sobie, a tu czeka na mnie taka porcja zdjęć i tekstu, że aż miło 🙂 z kawy zrezygnowałam jakiś czas temu, ale z Twojego bloga – nie da rady! 🙂 Nie wiem, co mnie bardziej urzekło – kolorowe domki, kolorowe ukwiecone strome uliczki czy kolorowy opis tego wszystkiego 🙂
    PS. A jednak kulinaria… ;P

Powiedz mi, co myślisz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.