autostop w Nowej Zelandii
Dookoła świata,  Ludzie i Historie,  Nowa Zelandia

Kilometr 57 817: o autostopie do domku golfowego i piciu wina w Batmobilu

Autostopowicz nie wybrzydza.

Nie zważa na to, że cztery osoby mają zająć 1,5 miejsca, że dzieli tylne siedzenie z psem, morświnem i kilkoma świstakami, że ma się usadowić na kartonach z bananami pomiędzy klatkami z żywymi kurczakami, a beczką z kapustą, że ma się rozgościć w przyczepie ciężarówki w egipskich ciemnościach.

Autostopowicz cieszy się z każdego pojazdu, który się dla niego zatrzyma: z rozklekotanej łady, z wiekowego kamaza, z karawanu pogrzebowego i z motorynki[1].

Istnieje natomiast jeden rodzaj pojazdów, na które autostopowicz z rzadka spogląda, bowiem ich kierowcy nad wyraz rzadko spoglądają na autostopowiczów. Ta kategoria to pojazdy drogie, czyste i wypasione.

***

Autostop w Nowej Zelandii

Drogą wiodącą przez trawiaste pagórki prawdopodobnie zamieszkałe przez hobbity, z widokiem na skaliste góry o ośnieżonych graniach, prawdopodobnie skrywające pałac elfów, przemierzaliśmy kolejne nowozelandzkie kilometry, nie czyniąc planów na dalej niż 2 dni do przodu, przeskakując z jednego pick-upa do drugiego, dzieląc się z nowopoznanymi kierowcami swoimi przygodami okraszonymi błyskotliwymi uwagami oraz notując skrupulatnie w pamięci każde polecane przez nich miejsce.

Zbierało się ku wieczorowi.

Usadowiliśmy bezpiecznie plecaki na poboczu i wyciągnęliśmy radośnie kciuki, a nagły podmuch wiatru  niemal wyrwał je z torebek stawowych. Tumany kurzu się nieco uspokoiły i zaczęły opadać na ziemię, a naszym oczom ukazał się Batmobil.

Z Batmobilu wynurzył głowę elegancki pan pod pięćdziesiątkę, poprosił, żebyśmy wrzucili plecaki do bagażnika, a zanim to zrobimy, to żebyśmy wyciągnęli sobie kubki, chyba że chcemy pić wino z butelki, a on nic nie ma przeciwko, ale może wolimy z kubeczków. Takich komend się nie lekceważy, posłusznie wydobyliśmy kubeczki, a wtarabaniwszy się do środka uruchomiłam całą swoją wiedzę na temat geometrii przestrzennej, ale żadne wzory nie tłumaczyły, jak samochód może być taki niski i opływowy z zewnątrz, a wewnątrz rozmiarem oraz wystrojem przypominać lobby Burj al Arab.

Stephen tonem najbardziej profesjonalnego sommeliera opowiedział nam o bukiecie tego wina, co to je właśnie otworzył pod kierownicą i rozlał do wysłużonych plastikowych kubków. Było smaczne. Następne też. W okolicy trzeciego kubeczka Stephen przypomniał sobie, jaka nas łączy relacja, wyszedł na chwilę z roli prowadzącego degustację, a wszedł w buty szofera i zapytał dokąd my tak w ogóle zmierzamy, na co zgodnie odparliśmy, że właściwie to nie wiemy, najchętniej gdzieś, gdzie jest ładnie i może nam coś poleci.

Autostop w Nowej Zelandii przybiera czasem niespodziewany obrót

Nasz nowy znajomy zdecydowanie lepiej się czuł polecając kolejne butelki do wypróbowania, niż miejsca na rozbicie namiotu, zasugerował więc, żebyśmy zatrzymali się na kolację w jego domku golfowym, a potem pomyślimy.

Wiecie, co to jest domek golfowy? Ja nie wiedziałam.

Domek golfowy okazał się rezydencją w resorcie stworzonym wśród rzeczek, jeziorek, pól i pagórków na potrzeby ludzi, którzy budzą się rano i myślą: „o, pograłbym sobie w golfa”.

Wino piotrkowe zostało perfekcyjnie sparowane z krwistym stekiem z bardzo, niegdyś, szczęśliwej krowy.  Mój kieliszek (wraz z przekroczeniem progu golfowego domku plastikowe kubki poszły w odstawkę) uśmiechał się słonecznie do tych ogromniastych krewetek, które właśnie wylądowały na talerzu przede mną.

Wymienialiśmy ze Stephenem doświadczenia z wyjazdów, my kiwaliśmy ze zrozumieniem głowami, kiedy opowiadał, jak zabrał rodzinę na Tahiti za 25 tysięcy dolarów za osobę za tydzień, ale byli średnio zadowoleni, on z kolei z ogromną empatią słuchał, jak to Bali nam nie przypadło do gustu, bo ciężko było znaleźć miejsce na namiot.

„Zostańcie dzisiaj u mnie, tak nam się przyjemnie rozmawia! Wiecie, normalnie nigdy nie biorę autostopowiczów, to pierwszy raz! Ale akurat wracałem z degustacji i zakupów wina do moich supermarketów i miałem dobry humor.”

Oto namacalny dowód na to, że wino czyni ludzi lepszymi.


[1] Tak, historie prawdziwe. Oprócz morświna i świstaków.

A dalej autostop w Nowej Zelandii zaprowadził nas w bajeczne okolice Queenstown…

autostop w Nowej Zelandii

autostop w Nowej Zelandii
Widok z couchsurfingowego okna <3

autostop w Nowej Zelandii autostop w Nowej Zelandii autostop w Nowej Zelandii autostop w Nowej Zelandii autostop w Nowej Zelandii autostop w Nowej Zelandii autostop w Nowej Zelandii autostop w Nowej Zelandii

Autostop w Nowej Zelandii – ciąg dalszy. Okolice Tekapo i majestatycznej Mount Cook.

autostop w Nowej Zelandii autostop w Nowej Zelandii autostop w Nowej Zelandii autostop w Nowej Zelandii autostop w Nowej Zelandii autostop w Nowej Zelandii autostop w Nowej Zelandii autostop w Nowej Zelandii

autostop w Nowej Zelandii
Niebo nad Tekapo. O, na przykład tutaj nas zaprowadził autostop w Nowej Zelandii.

autostop w Nowej ZelandiiI to samo ujęcie w wersji romantisch 😀

7 komentarzy

Powiedz mi, co myślisz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.