Kilometr 74 717: o Górze Zbawienia i ostatnim bastionie wolności
Slab City pokryło się spękaną ziemią jak grubą, ochronną łuską. Spod warstwy kurzu wyglądały opustoszałe (a może nie?) przyczepy kampingowe, obstawione kartonami z napisem „zajęte”, „ja tu mieszkam”, „nie zajmuj mojego zamku”. Co parę kroków kamuflażową kolorystykę miasta stara się ożywić jakaś artystyczna instalacja z recyklingowych materiałów, graffiti lub brzęczące dzwoneczki łapiące wiatr. To tutaj prąd, woda, linie telefoniczne i internet błądzą, gubią się i w końcu zawracają, nigdy nie dotarłszy na miejsce.
To tutaj wolność, anarchia i ucieczka przyjeżdżają spędzić zimę. Albo emeryturę. Albo całe życie.
Slab City. Ostatni bastion wolności.
Musisz wiedzieć, gdzie jedziesz. Nie trafisz tu przypadkiem. Jeżeli w malutkim, niczym niewyróżniającym się miasteczku Niland skręcisz we właściwą stronę, w stronę pustyni i byłej bazy wojskowej Camp Dunlop, za chwilę po Twojej prawej stronie wyrośnie Salvation Mountain –tęczowa Góra Zbawienia. To taka instalacja, której nie da się przeoczyć. Wokół ciebie rozciągają się jedne z najmniej przyjaznych terenów obu Ameryk. Słupek rtęci dobija właśnie do morderczych 55°C. W Fahrenheitach robi jeszcze większe wrażenie. 131 stopni. Czy ktoś nadąża za logiką tej skali? Pewnie nie. Ale kiedy otwierasz okno przy 131 stopniach, to naprawdę nie jesteś pewien, czy to Farenheity, czy Celsiusze.
I nagle wyłania się góra.
Zbudowana ze słomy i cegieł, pokryta setkami tysięcy litrów różnokolorowych farb układających się w kwiatowe wzory i napisy. Najpierw rzuca się w oczy ogromne „Bóg jest miłością” zaraz pod krzyżem i zaraz nad czerwonym sercem. Dookoła niego zatrzęsienie cytatów z biblii, kolorowych malunków, i całe mnóstwo jam, kapliczek, zakamarków, zagłębień, ścieżek. Trzydzieści lat pracy pana Leonarda Knight’a. Pracy w stu stopniach, bez dostępu do bieżącej wody, prądu, mediów. A może nawet kojarzycie tego pana? Osobiście oprowadził po Salvation Mountain Alexandra Supertrampa – bohatera powieści i filmu Into the Wild („Wszystko za życie”):
Teraz przy Górze Zbawienia dyżurują co bardziej zaangażowani mieszkańcy Slab City, oddalonego od niej o niecałą milę. Być może nawet ci sami, którzy dbają o pozostałe instalacje artystyczne w miasteczku? Największe wrażenie robi East Jesus – kompletnie nie mające nic wspólnego z religią pole, na którym znajduje się wszystko. Serio, wszystko. Od słonia ze starych opon, przez roboty z rur od odkurzaczy, sztucznych mózgów i atrap broni, po ścianę starych telewizorów zapisanych mniej lub bardziej sensownymi, anarchistycznymi, antykonsumpcjonistycznymi hasłami.
Oto piękno Slab City.
Możesz tam wybudować, co tylko chcesz. Możesz żyć, jak tylko chcesz. Teoretycznie Slab City, jako ostatnie takie miejsce w Stanach, jest poza prawem i panują tu trzy zakazy – nienawiści, przemocy i narkotyków. Tego pierwszego się wszyscy trzymają, z drugim bywa różnie. Ponoć jeżeli jakiś Slabbers, jak nazywa się mieszkańców miasta, zachowa się agresywnie i posunie się za daleko, zostanie wykluczony ze społeczności i oddany policji. Jak jest z tym trzecim zakazem, chyba się domyślam.
Kto mieszka w Slab City?
Nomadzi, hipisi, buntownicy, anarchiści, artyści, bezrobotni, ludzie uciekający przed przeszłością i zmęczeni planowaniem przyszłości, poszukiwacze wolności. Większość z nich przyjeżdża tylko na miesiące zimowe, latem wracają do tego samego życia, od którego starają się uciec, do pracy, do rutyny.
Kiedy dojeżdżamy na miejsce w samym środku lata, miasto wydaje się martwe. Nawet jeżeli nie jest całkowicie wyludnione, nikt nie wyściubia nosa ze swojej przyczepy. Nikt nie spaceruje wokół najpopularniejszych miejsc – East Jesus i sąsiadująca z nim instalacja West Satan świecą pustkami.
Na kultowej scenie The Range przez całe lato nie odbędzie się pewnie żaden koncert. Kiedy temperatura zrobi się nieco bardziej ludzka, co sobotę będą grali tam artyści światowej ligi na przemian z lokalnymi bardami.
Wyjeżdżamy ze Slab City z niedosytem. Rzadko zdarza nam się nie poznać w mieście nikogo i dziwnie się czuję z tym, że nie mam tylu odpowiedzi. Jak się tam znaleźli? Co im daje miasto? Czy faktycznie czują, że mieszkają w ostatnim wolnym miejscu?
2 komentarze
MagdaM
Zdjęcia i historia jak zwykle u Ciebie – mega fajne,ale jakoś mnie nie porwało i nie zachwyciło. Za duży upał i za dużo kurzu w jednej opowieści 🙂
Hania, kierownik wycieczki
To fakt, miejsce bardzo specyficzne, klimat strasznie nieprzyjazny i na pewno nie jest dla każdego 😉