Jak się nie upić w Napa Valley. Kilometr 75 747.
Wiem, spodziewacie się, że teraz nastąpią peany na temat Napa Valley – kalifornijskiej stolicy wina. Spojrzeliście na mapę, wiecie, że właśnie wyjechaliśmy z San Francisco, kierujemy się na północ i jedno z nas jest Hanią, ergo – jedziemy na wino. No pewnie że pojechaliśmy, ale ten post miał być niemal w całości poświęcony peanom na cześć Alei Gigantów – Avenue of the Giants, czyli zjawiskowej drogi pełnej ogromniastych sekwoi. A od wina miałam tylko zacząć. No i tak zaczęłam, że do sekwoi nie dojechałam. Bo jestem Hanią.
A więc wjeżdżamy do Napa Valley
Pierwsze kilka winnic, które odwiedziliśmy[1] nie mogło się zdecydować, czy chce swoich gości zaprosić w progi greckie, włoskie, francuskie czy hiszpańskie, więc na wszelki wypadek zapraszało we wszystkie naraz, oferując przegląd przez sztukę, architekturę i roślinność całego basenu Morza Śródziemnego. Poza winem, w sprzedaży miały jeszcze cały wachlarz europejskiej garmażerki, smakowe oliwy i octy, magnesy na lodówkę, sól w różnych kolorach i smakach, ręcznie robione (?) mydła, rzemieślnicze musztardy, śródziemnomorskie rodowodem wypieki i każdą wino-pochodną pamiątkę, jaką może podpowiadać wyobraźnia.
Chwilę mi zajęło przypomnienie sobie, po co my tu właściwie jesteśmy, ale nawet jak sobie przypomniałam, to wiele mi z tego nie przyszło, bo średni koszt degustacji w Napa Valley to 40$, a koszt wina z Napa Valley w Trader Joe’s, moim ulubionym amerykańskim markecie, to 4$.
Skąd te ceny, Napa Valley?
Musicie wiedzieć, że te 40$ to nie dlatego, że winnice w Napa aż tak mocno się cenią, bo przecież musiały kiedyś kosztować tych win europejskich, do których stylistyki tak ewidentnie aspirują i potrafią się chyba same z nimi porównać. To a) po to, żeby zapobiec wypadkom, bo w czasach, kiedy wszystkie degustacje były darmowe nikt w Napa nie jeździł na trzeźwo i b) dlatego, że Kalifornia jest mistrzem marketingu, bo w żaden inny sposób nie da się wytłumaczyć faktu, że pół świata kupuje Carlo Rossi, skoro za te same dwie dychy w Biedronce może dostać coś, co faktycznie jest winem (ja na przykład ręczę za wszystko, co ma na etykiecie napis Portugal i Reserva).
I musicie jeszcze wiedzieć, że istnieją też degustacje za 10$, a nawet można znaleźć darmową, ale jeżeli winnica jako jeden ze swoich flagowych produktów wystawia sangrię brzoskwiniową, to wiedz człowieku, że tu się nie ma co spodziewać cudów.
No to jak nam się udały te degustacje?
Cudów natomiast można się spodziewać w Trader Joe’s, na pierwszy rzut oka niczym nie różniącym się od każdej innej amerykańskiej biedronki, na drugi – pewnym źródłem degustacji pysznej kawy, co tydzień innej i co tydzień bardziej fair trade i organicznej, a na trzeci – głównym sponsorem mojej amerykańskiej diety, dzięki któremu jestem prawdopodobnie jedyną osobą, której podczas pół roku w Stanach udało się schudnąć (co oczywiście potem nadrobiłam z nawiązką jedząc zapuszkowane jedzenie przez trzy miesiące na łodzi, ale ja nie o tym), albowiem jest to jedna z nielicznych sieci sklepów amerykańskich, w których jedzenie składa się z jedzenia.
I cudów można się spodziewać też nad jeziorem Sonoma, gdzie z takim o właśnie widokiem dane nam było przeżywać najpierw bardzo porządną degustację win z Napa Valley, selekcja by Trader Joe’s, potem integrować się z młodzieżą, z którą dzieliliśmy parking, następnie, ignorując kompletnie dziwne spojrzenia, które rzucała nam owa młodzież, przetańczyć połowę swojej playlisty, a osiem godzin później obudzić się z kacem roku.
A na ławce obok stały 4 piwa z miłą karteczką od młodzieży. Jeszcze chłodne.
[1] Wizytę w dolinie warto rozpocząć od doinformowania się w Napa Valley Welcome Center.
3 komentarze
Ola |tam-moja-przestrzeń
Dobrze, że przed tą degustacją zdjęć trochę zrobiliście, bo możemy bez bólu głowy podziwiać te rejony 🙂
Blog podróżniczy W poszukiwaniu końca świata
Oj, miałam podobne historie, ale zawsze gdzieś dojechalam z kierowcą. Na szczęście 🙂
MagdaM
Ale miało być o Stanach, a tu europejskie zdjęcia… 😛
ps. Czekam na sekwoje 🙂