Kilometr 39 799: o torturach autobusowych
Po mrugającym wyświetlaczu kineskopowego monitora skakał sterowany joystickiem Królik.
Ogon miał kulisto-puchaty, siekacze dorodne, uszy klapnięte i długie prawie do pasa. Rozejrzał się dookoła, podskoczył dwa razy dla próby, lądując z gracją na trawniku brzdękającym jak cymbałki, i rozpoczął swoją misję. Nad głową Królika, pomiędzy chmurkami, pojawił się rządek kilku migających marchewek. Podskoczył, schrupał je donośnie, a uszy nieco się podniosły.
Zza horyzontu wyłoniła się przeszkoda – turlające się rytmicznym stukotem kapusty. Pierwsza z nich wzięła Królika z zaskoczenia, potknął się, przewrócił, uszy znów oklapły, zawodząc, jak akordeon smutnego klauna, ale wstał, otrząsnął się i pomaszerował przed siebie dzielnie przeskakując pozostałe kapusty. Ostatnia miała oczy i złowieszcze, zgrzytające zęby. Królik zamachnął się prawym uchem i ze świstem zmiótł ją z ziemi. Kapusta rozpadła się na mnóstwo marchewek, a on, radośnie podskakując, zebrał większość z nich.
Nie spoczął na laurach, to nie po tę nagrodę wyruszał na swoją misję! Zauważył strzałkę skierowaną w dół, więc wskoczył do nory. Zrobiło się ciemno i mrocznie. Zanim zdążył przyzwyczaić oczy, musiał gwałtownie odskoczyć, bo iluminujący niezdrową zielenią krzak zachrzęścił i ugryzł go w puchaty ogonek. Zaniepokojony, ale z uszami wciąż sterczącymi po ostatniej uczcie, szedł przed siebie zmiatając z drogi kapusty i rozdeptując z podskoku chlupoczące ślimaki bez muszli, aż wyrosły przed nim ciężkie drzwi.
– Teraz albo nigdy – pomyślał, uchylając je. Zaskrzypiały głosem altówki trzymanej w nieudolnych rękach.
– Czekałem na ciebie, Króliku. Nie oddam ci mojego królestwa bez walki! – z komnaty wyłonił się przerośnięty, radioaktywny Marchewka i wymierzył pierwszy, dźwięczny cios. Bolesny, w same siekacze. Polała się krew. Różowa. Szyderczy śmiech marchewki dudnił Królikowi w uszach, a te, pędzone pragnieniem odwetu, zawirowały, zaterkotały, zawachlowały, zamieniając pokój w epicentrum brutalnej trąby powietrznej. Tego Marchewka nie przewidział.
Królik obudził się z przenikliwym bólem głowy i wściekłymi zakwasami w uszach. Uszczypnął się i przetarł oczy. Był w Marchewkowym Zamku. Przeszedł całą grę. W nagrodę rozbrzmiały nuty Despacito.
Kierowca wyłączył radio.
Melodyjka ucichła, ale w moich uszach wciąż brzęczały dźwięki zdobywanych marchewek i miażdżonej złowrogiej kapusty. Autobus przemierzający drogi i bezdroża Timoru Zachodniego dotarł do Atambui, naszego ostatniego przystanku przed granicą indonezyjsko-timorską.
Ta gra nie istnieje, ale w indonezyjskich autobusach można (trzeba) wysłuchać całego jej podkładu muzycznego wraz z odgłosami efektów specjalnych, na pełen regulator.
8 komentarzy
Pingback:
blogierka
Bueheh! I lof U! :DD
Rozkminy Tiny
Człowiek ma dwa wyjścia – albo poddać się muzyce, bez względu na to jak straszna jest… Albo modlić się o dobre stopery 😀
Hania, kierownik wycieczki
Dokładnie, wyobraźnia tu była moją bronią i tak sobie w głowie skakałam tym królikiem 😉
Eliza
nie ma to jak czasoumilacze według specyficznych gustów kierowców ogólnie rzecz ujmując – komunikacji zbiorowej 😉
Ka Ewa
Nie wiem co gorsze, czy nie cały repertuar piosenki biesiadnej, który w busach na Podlasiu grzmi 🙂
Hania, kierownik wycieczki
Możesz mieć rację!
Powiem Ci, że radio, którego słuchał kierowca busa dowożącego mnie do pracy jest nieoficjalnym powodem jej rzucenia i wyjechania w podróż 😉
Dżasta
To pojechałaś Hanno z tekstem hehe!:)