Kilometr 3257: o pogawędkach, farfoclach na brodzie i głośnych śpiewach
Ludzie ze sobą rozmawiają.
Konwersują w autobusie, jak starzy znajomi.
Rahman, nasz gospodarz, prosi kierowcę, żeby zatrzymał się przy piekarni, obaj wychodzą, ucinają z piekarzem kilkuminutową pogawędkę, po czym jedziemy dalej. Idziemy przez miasto, a młodsi i starsi jego mieszkańcy podchodzą do nas, pytając, czy w czymś nam nie pomóc.
Ludzie się dotykają.
Dorosła córka idzie pod rękę z tatą, po czym, zanim odbiegnie, daje mu całusa w policzek. Jeden kolega wita się z drugim poprzez przyłożenie skroni do skroni, po czym ściąga mu farfocla z brody. Chłopak badawczo sprawdza opuchniętą kostkę swojej przyszłej teściowej. Nieznajoma (jeszcze) kobieta, widząc, jak wspinam się pod górę, podchodzi do mnie, chwyta mnie za rękę i wspinamy się razem. Siedzimy w czwórkę na siedzeniu, które nie bez powodu oryginalnie uznane zostało za trzyosobowe. Drążek skrzyni biegów znajduje się między udami Piotrka, a kierowca sięga do niego regularnie i wedle potrzeby. W Polsce taki poziom bliskości dla mężczyzny byłby raczej krępujący.
Ludzie śpiewają.
Caner zaraz po śniadaniu chwyta za swój saz, czyli turecką gitarę 4 strunową, i chwali się piosenką, której niedawno się nauczył. Kierowca ciężarówki słuchając radia najpierw zaczyna wtórować, po czym wyłącza je i dalej nuci sam. Spędzamy wieczór u Rahmana na tarasie, wymieniając się zwyczajami tureckimi i polskimi. Gdy rozmowa na chwilę ucicha, wkracza ojciec rodziny, cały na biało. Pewnie, mocno, pełnym głosem. I po chwili śpiewają już wszyscy. Rankiem wszyscy idziemy zbierać orzechy laskowe. Już przy drugim drzewie rozbrzmiewa wesoła piosenka.
Niewiele myśląc, intonuję „Gdzie strumyk płynie z wolna” i biorę się do pracy.

Jeżeli podobał Ci się ten wpis, będzie mi bardzo miło, jeśli polecisz mojego bloga swoim znajomym.





Jeden Komentarz
Marcin
Wydaje mi się, że to się nazywa szczęście 🙂