Kilometr 32 382: o obojczyku, zatruciach i małpach na suficie
Chorowanie w Azji
No i się doigrałam.
Padłszy ofiarą dwóch gentlemanów na motorze, siedzę w Melace o dwa miesiące dłużej niż zakładaliśmy, zrastając obojczyk poturbowany po tym, jak rzeczeni gentlemani zrzucili mnie z roweru, skuszeni niczym nie sugerującym zawartości niepozornym szmacianym plecaczkiem, w którym wiozłam połowę posiadanej elektroniki. Rzecz będzie o chorowaniu w Azji.
Rozcięcie na głowie dawało efekt, którego nie powstydziłby się makijażysta w Halloween, a jak tylko sobie przypomniałam, dokąd jechałam i po co (co zbiegło się w czasie z utratą nadziei zebranej pomocnej gawiedzi na przyjazd ambulansu lub policji), gawiedź odstawiła mnie do domu, skąd wraz z Piotrkiem i goszczącymi nas Moniką i Bananą wyruszyliśmy na poszukiwanie szpitalno-policyjnych przygód.
Tak sobie siedząc w szpitalnej poczekalni, wspominałam idylliczne wydarzenia z wakacji sprzed kilku lat…
Tajski poranek
Niekończące się białe plaże otoczone turkusową laguną. Kojący szum fal, które próbują dobiec do moich stóp. Dobra książka w jednej ręce, lodowato zimny shake z mango w drugiej. Perfekcja.
Tajskie popołudnie
Tęcza motyli, chłodny oddech jaskiń i bujna zieleń lasu przecięta na pół przez strumień, który niesie nasz kajak. Wiosłuję powoli, trzymając płonącą twarz na zewnątrz kajaka i wymiotując do nieprzytomności.
Tajski wieczór
Uśmiechnięty kierowca w kolorowym tuktuku zatrzymuje się tuż przed szpitalem w Krabi, moim hotelem na tę noc. Cuci mnie zorza świetlówek umiarkowanie przytulnej poczekalni/ recepcji/ sali szpitalnej z niezliczonych łóżek, podczas gdy Piotrek prowadzi pokrzepiającą pogawędkę z firmą ubezpieczeniową. Po przekazaniu mnie bardzo tajskojęzycznej pielęgniarce idzie do toalety, gdzie spędzi wiele kolejnych godzin.
Tajska noc
Otwieram oczy i widzę małpę zwisającą z sufitu. Kroplówka w przegubie i zimny kompres na czole przypominają mi, gdzie jestem. Anglojęzyczna lekarka, przerobiwszy wszystkich turystów, którzy w ferworze chwili zapomnieli, że lód w drinku może być brzemienny w skutki, wyposaża mnie w antybiotyki i elektrolity. Rozglądam się i widzę Piotrka na łóżku obok dwóch walczących kotów.
Jeszcze dwa dni gorączki i walki o toaletę i wszystko wróci do normy.
Ot, chorowanie w Azji.
Jeszcze dwa tygodnie legalnego jedzenia galaretek i chyba będę mogła założyć plecak!
Jeżeli podobał Ci się ten wpis, będzie mi bardzo miło, jeśli polecisz mojego bloga swoim znajomym.
bloga swoim znajomym.
6 komentarzy
Pingback:
Bielecki.es
Jak to się mawia- co Cię nie zabije, to Cię wzmocni. Szybkiego wykurowania się i kontynuacji podróży. 😉
Narwany
Mam nadzieję, że mimo wszystko ta choroba nie zabiła i nie zabije najlepszych wspomnień 🙂
Hania, kierownik wycieczki
Skąd! Ale zatrucia w Azji to kubeł zimnej wody dla każdego, komu się wydaje, że może swoje fantazje gastronomiczne uprawiać bezrefleksyjnie 😉
zaniczka
Boskie 🙂 chociaz nie zadroszcze tego chorowania 🙂
Hania, kierownik wycieczki
Dzięki! Ale mąż mi gotuje, więc aż tak na swoją sytuację nie narzekam 😉