Kilometr 2397: o tureckim browarze i niezapowiedzianych gościach
Północ.
Dotarliśmy na miejsce, do Karabük. Kierowca kupił nam na odchodne turecką herbatę i po lodzie na patyku, więc z podniesionym morale ruszyliśmy na poszukiwania miejsca noclegowego.
Niestety po przejściu wzdłuż trzeciego osiedla miasto wciąż nie chciało użyczyć nam kawałka zieleni niezbędnego do rozbicia namiotu, więc postanowiliśmy zasięgnąć miejscowej porady. Po dwóch minutach wyjaśniania, o co nam chodzi, siedzieliśmy wspólnie przy czaju, czyli tureckiej herbacie właśnie, podczas gdy nowopoznani studenci telefonicznie radośnie informowali swojego kolegę, że ma dziś gości.
A on się naprawdę ucieszył!
Çay, czyli mocna, czarna turecka herbata, pity z niewielkich szklaneczek w kształcie klepsydry, najczęściej na ceracie w kwiatki, ewentualnie przy stoliczkach ewidentnie zwiniętych z przedszkola, jest sposobem na przełamanie lodów, poprawienie nastroju, samopoczucia, zabicie czasu, lub delektowanie się, koniecznie z papierosem. Coś jak u nas browar.
Stary, ale było grubo! Siedem herbat wytrąbiłem!
Powinien kosztować 1 TL, czyli ok. 1,20 zł., każda inna cena oznacza, że zbliżasz się do atrakcji turystycznej.
Obserwacja:
Jeśli do stolika podchodzi ktoś z wielkim plecakiem i siada ciężko ocierając pot z czoła, zwykle czaj okazuje się darmowy.
Jeden Komentarz
Marcin
Kupiłem sobie dwa zestawy tulipanów. Tak na wszelki wypadek. To wynik braku zaufania do linii lotniczych. O dziwo przetrwały oba. Do dziś używam raptem jednej szklaneczki. Radochę mam z tego nieziemską 🙂 Co by nie mówić dalej będę sławił nastawienie turków do ludzi 🙂