
Jedzenie w Iranie: czemu ogórka trzeba zagryźć daktylem? Kilometr 12 223
Jedzenie w Iranie
Czuj się jak u siebie – powie Irańczyk, zapraszając cię do domu. Zwykle jest to jednoznaczne z zezwoleniem na ściągnięcie hidżabu. Na szczęście! Kobiety uczą się tego od dziecka, mają swoje triki, klipsy, styl i grację. Niemniej jednak opatulenie się wielką żółtą chustą, utrzymanie jej w pozycji wyjściowej, usadowienie się na dywanie i zjedzenie zupy tak, żeby nie wsadzić owej chusty do talerza, nie kopnąć nogą w talerz stojący obok i stabilnie pokonać wypoziomowaną łyżką odległość od talerza do buzi graniczy z niemożliwością.

Azja bezdyskusyjnie zaczyna się wtedy, kiedy ludzie przestają jeść kartofle, a zaczynają jeść ryż.
Ryż jest równie niebezpieczny, jak zupa – niewprawionym w bojach polecam sięgać po kąski z dna garnka, tam danie jest mocniej przysmażone, a przez to mniej sypkie. Ergo, ziarenek nie trzeba gonić po całej ceracie rozłożonej na dywanie.

Poza ryżem, jedzenie w Iranie można streścić w pięciu słowach: fasola, baranina, pikle, cytryna, chleb. Pod fasolą kryją się wszelkie grochy i soczewice, pod baraniną kryją się szaszłyki, kebaby i ogromne ilości owczej słoniny, pod cytryną kryje się… cytryna, ale inna na każdą okazję. Jedna służy klasycznie do zakwaszania herbaty, inna do wysuszenia i przyprawiania zup i gulaszów, jeszcze inną wcina się na równi z mandarynką.

Chleb przyjmuje różne formy, najczęściej cienką, długą, o wyglądzie folii bąbelkowej. Służy za talerz, dowolny sztuciec, podkładkę pod patelnię, rękawice kuchenne oraz papier do pakowania. Pikluje się wszystko, od kalafiora, przez pomidory, aż do wiśni.

Uff, udało się, większość jedzenia trafiło do buzi. Odkładam sztućce, biorę łyk dughu, czyli gazowanego jogurtu, i sięgam po herbatę.

– Musisz wziąć cukier do herbaty! – mówi Mahboob – albo przynajmniej daktyla!
– Ale ja piję gorzką! I jestem już pełna! – uznałam tę zachętę za taarof.
– Nic nie szkodzi, obiad był zimny, to musisz zjeść daktyla. Daktyl jest ciepły.
– ??? – odpowiedziałam rezolutnie, czym wywołałam burzliwą dyskusję. Wszystkie obecne przy ceracie kobiety zaczęły wymieniać różne potrawy, zupełnie bez klucza, i wspólnie określać, czy są ciepłe, czy zimne:
– Orzechy – cieplutkie!
– Ogórek – bardzo zimny!
– Ryba – też zimna!
– Mięso – zależy jakie, wołowe chłodnawe, ale wielbłąd już ciepły.
Okazuje się, że irańska kuchnia oparta jest na zasadach balansowania posiłków zgodnie z antycznymi normami. W największym uproszczeniu, produkty, rozleniwiające organizm są zimne, natomiast te, które przyspieszają metabolizm są ciepłe, nie ma to nic wspólnego z faktyczną temperaturą dania.
Mówcie, co chcecie, ale nikt mnie nie przekona, że pachnący lubczykiem babciny rosół z kury to zimna zupa!
Jak pojedli, to jazda do Yazdu!




