
Kilometr 5400: gaumardżos, czyli na zdrowie
Wino gruzińskie
Nie zabieram się za wykładanie historii. Powiem tylko szybciutko, że Gruzja, obok swojej sąsiadki Armenii, jest jedną z najstarszych cywilizacji okołoeuropejskich.
Cerkwie budowano tu, kiedy Rosja jeszcze nie słyszała o chrześcijaństwie, śliczne i okrąglutkie gruzińskie litery stawiano, kiedy o cyrylicy się nikomu nie śniło, wino zaczęto produkować 6 tysięcy lat temu. Żadne gry polityczne nie będą w stanie zniszczyć gruzińskiej dumy i przynależności narodowej i mam szczerą nadzieję, że to, o czym wspominałam poprzednio – że gruzińska kultura trochę mi umyka – jest wynikiem sezonu wakacyjnego, przypadku i niewystarczających obserwacji otoczenia.


No właśnie, co z tym winem?
Właściwie jedyne, co łączy wina Gruzji z europejskimi, to sfermentowane winogrona. Cała reszta procesu produkcyjnego przebiega kompletnie inaczej. Tutejsze piwnice winne chełpią się tym, że do swoich trunków nie dodają żadnych wspomagaczy. Drożdże? Tylko naturalne! Wina dojrzewają pod ziemią w specjalnych glinianych amforach, zwanych kvevri, a w rezultacie oferują kompletnie inne doznania smakowe, niż te, do których przyzwyczaili nas Francuzi i Portugalczycy. Problem pojawia się wtedy, kiedy częstuje cię niezbyt wprawny w swoim fachu producent, dość łatwo bowiem uzyskać posmak kiszonej kapusty.
Ale nawet takie wino gruzińskie przy ognisku i akompaniamencie dzwoneczków owiec smakuje wybornie.
Gaumardżos!





Jeżeli podobał Ci się ten wpis, będzie mi bardzo miło, jeśli polecisz mojego bloga swoim znajomym.

