świadome podróżowanie nosacz sundajski
Haj fajw,  Travel Hacks

Świadome podróżowanie, czyli jak nie rozwalić świata

Nie, delfiny do kanałów weneckich nie wróciły. Ale ptaki jakoś żwawiej śpiewają, ludzie się o siebie bardziej troszczą, kupujemy tylko niezbędne rzeczy… A gdyby tę tendencję przenieść na podróżowanie? Ok, jeszcze przez jakiś czas posiedzimy w domach przytulając się do globusa,  poprzeglądamy tęskno stare foldery ze zdjęciami, no i pomarzymy o tych podróżach, które będą… Niech będą lepsze, milsze i bardziej świadome.

W kodeksie postępowania Wielkiego Szlaku Himalajskiego jest takie piękne zdanie:

„Zabieraj tylko wspomnienia, zostawiaj tylko ślady swoich stóp.”

I ono się świetnie odnosi nie tylko do Himalajów, bo podróżując wpływamy na świat dużo intensywniej niż by sobie tego mógł życzyć…

Siedliśmy sobie ostatnio z Mateuszem z bloga Chimy i zaczęliśmy opowiadać i dyskutować o tym, jaki ślad zostawiamy po sobie jako turyści, jak zrobić, żeby był mniej inwazyjny, albo bardziej pozytywny. Oboje zaliczyliśmy kilka wtop, oboje uczyliśmy się odpowiedzialnego podróżowania na błędach, a jak się spotyka dwoje podróżniczych świrów z mnóstwem obserwacji i historii, i to na dodatek takich świrów, którzy się znają od przedszkola, to z tego musi wyjść fajna rozmowa!

HANIA: Mateusz, cześć! Ogromnie się cieszę, że się spotykamy!

Wiesz co, wróciłam przed chwilą z lasu i nadziwić się nie mogę, jak te wariaty tam głośno ćwierkają! Oglądam relacje z fok wylegujących się na bałtyckich plażach i serce mi się topi ze wzruszenia. I trochę się niepokoję, że te wszystkie pozytywne zmiany, które się zaczęły dziać wraz z ogólnoświatową kwarantanną mogą się cofnąć z najbliższym turystycznym oblężeniem… Co możemy robić, żeby było lepiej? Powiedz, jakie Ty masz podejście do odpowiedzialnego, świadomego podróżowania?

MATEUSZ: Podróżując staram się być jak najmniej zauważalny. Jasne, że wysoki blondyn wtapia się w azjatyckie otoczenie z równą skutecznością, co imigrant z bliskiego wschodu w struktury młodzieży wszechpolskiej, jednak staram się, żeby jedynie wygląd był w moim przypadku czynnikiem wyróżniającym. Gdziekolwiek jadę, wychodzę po prostu z założenia, że jestem tam gościem i to ja powinienem dostosować się do zwyczajów panujących, a nie na odwrót. To, że w wielu miejscach ludzie są na tyle życzliwi, że na pewne zachowania przymkną w przypadku turystów oko, nie oznacza, że powinniśmy tej gościnności nadużywać.

świadome podróżowanie

Jak się zachować?

O możliwych do popełnienia na świecie nietaktach można by napisać osobną książkę, więc trudno przytoczyć tu wszystkie przykłady. Po prostu warto przed wyjazdem zadać sobie trochę trudu i dowiedzieć się, jakie zachowania są tam, gdzie zmierzamy, uznawane za nietaktowne czy obraźliwe. Nawet gesty kojarzące się nam w 100% pozytywnie i nieszkodliwie w niektórych krajach mają kompletnie odmienny wydźwięk. Przykładowo głaskanie dziecka po głowie w Tajlandii jest uznawane za zniewagę, a publiczny pocałunek w np. Zjednoczonych Emiratach Arabskich czy Indonezji może zostać podciągnięty pod paragraf. W krajach muzułmańskich lepiej uważać na lewą rękę i czynności jakie nią wykonujemy. Takich przykładów jest mnóstwo, nawet łapanie stopa różni się w zależności od kraju, o czym po podróży dookoła świata w ten  sposób doskonale wiesz.

HANIA: Faktycznie, wystawiony kciuk to w Iranie odpowiednik… środkowego palca. Na szczęście coraz więcej Irańczyków już teraz wie, że w innych krajach to znak zupełnie pozytywny, więc ryzyko wtopy nie jest aż takie gigantyczne, no ale ja bym tam pewnie nie zabrała na stopa człowieka, który macha do mnie wulgarnym gestem 😉.

MATEUSZ: Mówiąc krótko, research nie tylko pomaga w uniknięciu ewentualnych nieprzyjemności, lecz zapewnia przychylne spojrzenie mieszkańców danego kraju. Kilkakrotnie spotykałem się z ciepłymi reakcjami, gdy ludzie dowiadywali się, że jestem z Polski, sam więc staram się zostawiać po sobie jedynie dobre wspomnienia. Znajomość lokalnych zwyczajów bardzo to ułatwia.

świadome podróżowanie

Jak się ubrać?

HANIA: No właśnie, skoro jesteśmy przy zwyczajach, to LUDZIE, UBIERZCIE SIĘ! Tak się czasami zastanawiam, czy ten Janusz w batkach kąpielowych i rozpiętej koszuli, spacerujący po centrum swojego resortu, nie czuje chociaż trochę dyskomfortu widząc, że osoby, które go mijają są omotane hijabami czy turbanami. Czy nie przyjdzie mu do głowy, że ta plaża 20 km dalej nie jest wystarczającym powodem, żeby świecić gołym brzuchem? Zorientowanie się w lokalnych normach jest kluczem również przy doborze odpowiedniego stroju, bo to skąpe bikini, które sobie właśnie kupiłaś, miła turystko, zapewne będzie jednym z bardziej zabudowanych na Copacabanie, możesz w nim przedefilować przez pół Rio de Janeiro i nikt nawet nie mrugnie. Są natomiast na świecie plaże, na których wszystkie kobiety kąpią się w burkini – tam już nieco ukłuje w oczy, za to poza plażą będzie gigantycznym nietaktem. I to, że ubiór nie jest uregulowany prawnie, jak na przykład w Iranie, albo że nikt nie zwraca nam uwagi, to słabe wyjaśnienie, bo przecież nasz Janusz sam na pewno by się uniósł gniewem, gdyby mu na mszę w nadmorskiej miejscowości wparowała turystka w stroju kąpielowym i pareo.

świadome podróżowanie
Świadome podróżowanie nie zawsze jest łatwe, matko, przecież ja się prawie pozabijałam o ten czador!

MATEUSZ: Będąc w Birmie, pierwszą rzeczą jaką kupiłem było longji, czyli lokalny strój zakrywający nogi, noszony zarówno przez mężczyzn, jak i kobiety. Nie dość, że załatwiłem w ten sposób kwestię odpowiedniego ubioru na terenie świątyń bez konieczności gotowania się przez cały dzień w długich spodniach, to jeszcze sporo osób wyraziło aprobatę dla tego wyboru. Uważam, że szczególnie w krajach takich jak Birma, dopiero otwierających się na turystykę, istotne jest pokazywanie, że przyjezdni potrafią docenić i uszanować lokalną kulturę.

HANIA: No i jaka potem Ci zostaje piękna pamiątka i wyjątkowe zdjęcia 😊!

MATEUSZ: Tylko jeśli miałby mi je kto zrobić…

Jak robić zdjęcia?

W kwestii zdjęć mam właśnie pewne zastrzeżenia. Fotografia ze względu na powszechny dostęp do sprzętu pstrykającego stała się obecnie domeną każdego turysty. Żyjemy w insta-czasach, gdy wszechobecna jest chęć nabicia sobie lajków. Pytanie – za jaką cenę? Niejednokrotnie byłem świadkiem sytuacji, gdy ludzie nie okazywali żadnego szacunku miejscu, w którym się znaleźli i ludziom go zamieszkującym. Najbardziej irytuje mnie wsadzanie komuś telefonu lub jakiegokolwiek innego urządzenia pstrykającego praktycznie w twarz (najchętniej z lampą błyskową), zrobienie zdjęcia i odejście bez słowa, a takie sytuacje obserwowałem już wielokrotnie.

Nie zapominajmy, że mieszkańcy danego kraju nie są atrakcją turystyczną. Uwielbiam robić zdjęcia ludziom i od zawsze był to mój ulubiony typ fotografii, jednak zawsze staram się postawić na miejscu danej osoby. Jeśli chcecie zrobić komuś typową portretówkę, podejdźcie i zapytajcie. Nawiążcie kontakt, w końcu co macie do stracenia? W najgorszym przypadku odmówi. Sam staram się często robić zdjęcia w taki sposób, by nie było to ewidentne – dzięki temu udaje mi się otrzymać naturalny obraz danej sytuacji niezakłócony moją osobą. W trakcie ostatniej wizyty w Laosie robiłem zdjęcia na porannym targu i moją uwagę przykuła starsza kobieta w fascynującym kapeluszu. Przypadkiem zauważyła, że próbuję jej zrobić zdjęcie i szybko zakryła twarz. Zrobiło mi się głupio, więc podszedłem i po prostu przeprosiłem.

świadome podróżowanie
Świadome podróżowanie: poproś o zdjęcie

HANIA: Przeprosić – tak niewiele trzeba, żeby zatrzeć za sobą całe nieprzyjemne wrażenie! A wiesz, mi się nawet kilka razy zdarzyło, że po odmowie mój „model” podchodził do mnie i z nieśmiałym uśmiechem prosił, żeby jednak mu to zdjęcie zrobić. Bardzo mnie to rozczula! Takie zdjęcie koniecznie trzeba potem pokazać i skomplementować fotogeniczność 😉.

MATEUSZ: Zrobione za zgodą zdjęcia zawsze staram się pokazywać. Mam nawet uwieczniony taki moment. Pamiętajmy też, że są miejsca, gdzie robić zdjęć nie wypada. Oprócz miejsc objętych zakazami, których złamanie może skończyć się grzywną, bądź poważniejszymi nieprzyjemnościami, traficie na sytuacje, gdy przed wyciągnięciem aparatu powinno was powstrzymać poczucie taktu.

Świadome podróżowanie: i nie zapomnij go potem pokazać swoim modelom 😉

HANIA: Taaak, najgorsze, co można zrobić, to fotografowanie biedy i nieszczęścia. Umówmy się – nie trafi się z tym zdjęciem do World Press Photo, a robienie atrakcji turystycznej z czyjejś tragedii to dno i sześć stóp mułu.

MATEUSZ: Czasem po prostu warto wyłączyć aparat. Nad jeziorem Inle w Birmie, będącym jednym z bardziej znanych miejsc w kraju, wynajmując łódź spytałem, czy możliwe byłoby ominięcie całej komercyjnej otoczki i skupienie się na prawdziwym życiu na jeziorze, nawet gdyby wiązało się to z wyższą opłatą. Tym sposobem trafiłem w pewnym punkcie dnia do rodzinnej wioski kobiety, z którą dobiliśmy targu. Choć straciłem w ten sposób możliwość zrobienia kilku rewelacyjnych zdjęć w niewielkiej szkole buddyjskiej, czy podczas przygotowań do lokalnego ślubu, przez cały ten czas aparat pozostawiłem w plecaku. Wyszedłem po prostu z założenia, że prosząc o inne od typowo turystycznego doświadczenie, nie powinienem zachowywać się jak typowy turysta. Choć nie posiadam żadnego zdjęcia z tamtej wioski, doskonale pamiętam każdą spędzoną tam chwilę – myślę, że to jest często ważniejsze.

HANIA: Po kilku latach w Chinach na pewno nabrałeś doświadczenia w byciu obiektem fotograficznym. Ze wszystkich nacji, które spotkałam podczas podróży Chińczycy bezdyskusyjnie najczęściej wsadzali mi komórkę w nos… Powiedz, jak Ty sobie radzisz na co dzień z takimi przejawami zainteresowania?

MATEUSZ: Moje podejście ewoluowało na przestrzeni lat. W 2007 roku biały w Chinach był większą atrakcją niż dzisiaj i w wielu miejscach pytano mnie o zgodę na wspólną fotkę. W Dali lokalna wycieczka zatrzymała nawet autobus, by zrobić sobie ze mną zdjęcie grupowe. Wówczas zgadzałem się za każdym razem. Dwa lata później, w trakcie rocznego pobytu zaczęto mi zwracać uwagę, bym nie zgadzał się na tego typu zdjęcia, gdyż mogą zostać gdzieś wykorzystane. Uwagi te nie okazały się bezpodstawne, gdyż poznałem pewnego Amerykanina, który znalazł swoją twarz na reklamie szkoły, o której nigdy w życiu nie słyszał. Obecnie, po siedmiu spędzonych tu latach przestałem się czuć turystą. Zdjęcia robione mi osobiście staram się ignorować , ale posiadanie dzieci uczuliło mnie na skierowane w ich stronę obiektywy, wyzwalając bardziej bezkompromisowe reakcje.

HANIA: Fajnie, że często sytuację, w której sami stajemy się „modelem” można wspaniale odwrócić i po zapozowaniu machnąć portret nowemu znajomemu 😉.

Wspominałeś, że pytasz ludzi o pozwolenie na zdjęcia. Gestykulacja i wymowne „photo ok?” wystarczają Ci do tego, czy starasz się przyswoić przed wyjazdem trochę więcej słówek?

Jak się dogadywać?

MATEUSZ: Umówmy się – w sporej ilości krajów nikt nie będzie oczekiwał od turysty posługiwania się danym językiem i w tym konkretnym przypadku język migowy w zupełności wystarczy. Warto jednak przed wyjazdem nauczyć się przynajmniej witać, czy dziękować. Nie kosztuje to wiele, a zyskamy w oczach rozmówcy. W Chinach bywa to mieczem obosiecznym, gdyż obywatel ChRL słysząc „ni hao” jest w stanie pochwalić naszą doskonałą znajomość mandaryńskiego, po czym założyć, że faktycznie może bezproblemowo przeprowadzić z nami rozmowę w swoim ojczystym języku. Są też kraje, gdzie zwrot „przepraszam, nie mówię po … . Czy mówisz po angielsku?” może pozwolić na podjęcie jakiejkolwiek konwersacji. Niezależnie gdzie się wybieracie, kilka zwrotów w lokalnym języku będzie przydatne.

HANIA: Rety, nie tylko w Chinach! Ja sobie swego czasu tak bardzo wzięłam do serca, że Francuzi nie lubią się komunikować po angielsku, że pani, która mnie zabrała na stopa, przez 45 minut drogi się nie zorientowała, że na jej pytania odpowiadam oui i non zupełnie bez klucza!

(A tutaj podpowiedzi, jak się dogadać bez znajomości języka: KLIK!)

MATEUSZ: Idąc dalej, przed wyjazdem dobrze przeczytać trochę o kraju, do którego jedziemy. Trochę historii i wiadomości bieżących pomoże nam zrozumieć sytuację w danym miejscu i uniknąć różnorakich wpadek i wyjścia na ignorantów. Zamieszkawszy w Chinach szybko się nauczyłem, że pewnych tematów lepiej nie poruszać, jeśli nie chce się zrazić do siebie ludzi bądź wpakować w kłopoty. Podobnie sprawy mają się w wielu innych krajach, choć naturalnie w większości przypadków konsekwencją może być jedynie wzbudzenie niechęci bądź sprowokowanie nieprzyjemnej sytuacji.

Warto też przejrzeć internet, by nie dać się wyrolować. Uczcie się na moich błędach – w trakcie mojego pierwszego wyjazdu do Chin pierwszego wieczoru wybrałem się na samotny spacer w stronę Zakazanego Miasta. Po drodze podeszła do mnie grupka studentów i zaproponowała wspólny wypad na herbatę. Nie dostrzegłem w tym niczego podejrzanego, zestawiając sytuację z naszym wyjściem na piwo. Różnica stała się najbardziej zauważalna w momencie pojawienia się horrendalnego rachunku. Dopiero podczas rozmowy z innymi gośćmi dowiedziałem się, że herbaciane naciąganie to dość powszechny proceder. Kilka lat później, w hostelu w Szanghaju, przeczytałem notkę informacyjną na ten sam temat. Najwyraźniej interes nadal rozkwita kwitnie, co potwierdzają nowe opisy bliźniaczych sytuacji, jakie można znaleźć w internecie. W trakcie trzyletniej podróży dookoła świata z pewnością zetknęłaś się z wieloma sytuacjami tego typu.

HANIA: A wiesz, że wcale nie z wieloma? Faktycznie naciąganie na cenie transportu czy zakupów zdarzało się często, ale klasycznych turystycznych szwindli nie zaliczyłam 😉 Czyżby mi się przynajmniej z tego tematu udało przygotować z wyprzedzeniem? A może wyparłam je z pamięci…?

Ale zbliżyliśmy się do kwestii nieetycznych atrakcji, a dla mnie w tym kontekście najokropniejsze są historie ze zwierzakami. Na słonie smagane  batami i hakami, wymordowane konie z Morskiego Oka, delfiny, z którymi sobie można popływać w basenie, czy naćpane tygrysy w sanktuariach już chyba wszystkie oczy świata zostały otwarte i omijamy takie miejsca szerokim łukiem, ale przykłady można mnożyć!

Jak nie męczyć zwierzaków?

Jesteśmy gatunkiem szalenie kreatywnym w wymyślaniu kolejnych sposobów wpływania na ekosystem, a jako turyści uwielbiamy widzieć tylko czubek własnego nosa i udawać, że nie rozumiemy, że te rekiny wielorybie w tym konkretnym miejscu o tej konkretnej porze kotłują się wcale nie przez przypadek. Mówię o osławionym Oslob na Filipinach, no ale któż by sobie odmówił zanurkowania z takim wspaniałym gigantem, mimo że ich regularne karmienie przez organizatorów wpływa na nie katastrofalnie? Jeszcze dalej posuwają się Bahamy – podczas wycieczki do słynnych świń na plaży można też spotkać piękne różowe iguany i popływać z rekinami wąsatymi. W bonusie jest karmienie iguan krakersami, a rekiny to akurat na nasz przyjazd zostały wybudzone z drzemki poobiedniej. Serio, bar na pomoście wrzuca im resztki jedzenia, one sobie tam śpią na dnie, a jak przypływa nowa grupa, to pracownik wali garnkiem o pomost. Czy wlazłam do wody miziać rekina? No oczywiście, ale matko, dalej mam kaca moralnego po tej wycieczce.

Ja tu w ogóle często mówię o mizianiu zwierzaków, a to jest chyba dobry moment, żeby podkreślić, że to jest totalnie humorystyczne i z przymrużeniem oka, i dostaję zgagi, jak widzę zdjęcia z wakacji, na których ludzie sobie przytulają dzikie zwierzaki. Już abstrahując od tego, że to są dzikie zwierzaki, więc po prostu NIE z założenia, to jak cię taka koala machnie pazurem po twarzy, to się przecież cały świat będzie z ciebie śmiał do końca życia, że masz blizny po walce z pluszowym misiem. Wiem, że sporo tracę, ale jeżeli nie mam jak zrobić researchu, czy dane sanktuarium dla zwierząt jest w porządku czy nie, to na wszelki wypadek tam po prostu nie idę – sposób nie jest idealny, ale u mnie musiał działać, bo będąc w podróży bez przerwy przez kilka lat ciężko jest nadążyć ze studiowaniem informacji o każdym odwiedzanym miejscu. Żeby nie było, sama musiałam się nauczyć na błędach, bo jeszcze kilka lat temu odwiedziłam delfinarium w Kłajpedzie i chwilę mi zajęło zanim się zorientowałam, że delfiny się raczej świetnie nie bawią skacząc w rytm głośnej muzyki i świateł…

Czego nie jeść?

No i jeszcze kwestia jedzenia… wiadomo, że jak zaczniemy wnikać w to, jak produkuje się całą żywność na świecie, to zaraz wszyscy zostaniemy breatharianami[1], ale na początek można sobie odpuścić takie zupy z płetwy rekina, kawę przetrawioną przez cywety z chowu klatkowego, czy inne ośmiornice skaczące po talerzu… Mateusz, powiedz, te potrawy, które z założenia zakładają, że zwierzak się wycierpi, to one faktycznie w Azji funkcjonują, czy to taka miejska legenda i okropnie głupia atrakcja turystyczna?

MATEUSZ: Skupię się tu może na Chinach, gdyż o tutejszej sytuacji mam większą wiedzę, niż na temat krajów ościennych. Niestety, nie można włożyć wszystkich tych historii do worka z legendami miejskimi. Od jakiegoś czasu większość ludzi na świecie wie, że w Chinach je się praktycznie wszystko, z nietoperzami na czele. Mimo, że większość przypadków dotyczy kwestii niszowych i w żadnym razie nie wygląda to tak, że na każdym rogu można zjeść kota, wciąż odbywają się „festiwale” jak ten osławiony z Yulin. Promykiem nadziei jest fakt, że coraz głośniejsze sprzeciwy społeczności międzynarodowej, jak i chińskiej (w samych Chinach pod petycją o odwołanie „festiwalu” podpisało się 11 milionów osób) sprawiły, że nakładane są kolejne zakazy mające ukrócić to zjawisko. O ironio, koronawirus w tej kwestii pomógł i Shenzhen, gdzie mieszkam, jako pierwsze miasto w Chinach wprowadziło zakaz spożywania dzikich zwierząt. Czy proceder uśmiercania dzikich zwierząt uda się w Chinach całkowicie ukrócić – nie sądzę. Problemem jest tu wciąż miejscami żywa wiara w cudowne właściwości proszku z pazurów tygrysa i innych tego typu specyfików. Nie da się jednak nie zauważyć coraz częstszych kampanii mających budować świadomość społeczną, do których zapraszane są najbardziej rozpoznawalne chińskie osobowości jak choćby Yao Ming, czy Jackie Chan.

HANIA: Czyli – jupiii, jest nadzieja!

Zróbmy sobie chwilę przerwy przed dalszą rozmową, bo świadome podróżowanie to temat rzeka, wątki nam się nie kończą, za to różnica czasu działa na naszą niekorzyść 😉. No i na dalsze pogaduchy spotkamy się u Ciebie na blogu! Dzięki za podzielenie się swoimi doświadczeniami i wiedzą i do usłyszenia!

Drugą część rozmowy z Mateuszem o świadomym podróżowaniu znajdziecie tutaj: KLIK!

[1] Breatharianizm to „odżywianie się” powietrzem i energią słoneczną. Smacznego.

Jeden Komentarz

  • MagdaM

    Super rozmowa! Dwoje świadomych podróżników o ważnych sprawach w prosty sposób. Jak zrobić żeby jak najwięcej osób to przeczytało i zaczęło stosować???? Nie trzeba do Chin, żeby zobaczyć, co “potrafią ” tak zwani turyści…

Powiedz mi, co myślisz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.