O nadgorliwych łososiach i totemach niezgody. Kilometr 77 644
Czy da się jednocześnie być stolicą grunge’u, biznesu i popkultury?
Bo Seattle próbuje, ale mu nie wychodzi.
Nie rozumiem tego miasta.
Z trawników wyrastają wielkie plastikowe kwiatki. Przed powykrzywianym muzeum stoi pomnik kółka urwanego z wózka sklepowego. Obok fontanny stoi majestatyczny, bardzo poważny jednorożec. Wiktoriańska kamienica dzieli ścianę z drapaczem chmur na wysoki połysk, a budynek biblioteki ma tyle ścian pod zaskakującymi kątami, że nie wiem, jak się komukolwiek udaje w nim znaleźć książki. Nad wszystkim czuwa ponad stuosiemdziesięciometrowa igła ze spodkiem na czubku.
Po jednej stronie nabrzeża obozują bezdomni i żebrzą weterani, stanowiąc żywą reklamę kampanii, że idź do wojska, kraj o ciebie zadba. Kilkaset metrów dalej kręci się diabelski młyn, a wokół niego tłum amatorów kiczowatych pamiątek. Dopiero minąwszy to wszystko dojdziemy do Pike Place Market, jedynego miejsca w mieście, w którym znalazłam trochę duszy, a poza duszą – kraby, ryby, degustacje gęstej, ciężkiej zupy chowder – rybno-boczkowo-śmietanowo-zasmażkowej, która powinna być podawana wraz z numerem do najbliższego kardiologa i diabetologa, oraz cydru jabłkowego, który nie jest wcale cydrem, tylko niefiltrowanym sokiem.
Piękna historia miłości braterskiej i hojnych prezentów
Na Pioneer Square, czyli takim miejscowym punkcie spotkań pełnym zdecydowanie za drogich kawiarni i restauracji, stoi piękny totem. W sumie w Seattle wszystko jest za drogie, i jak słyszałam opinie, że Seattle to Nowy Jork zachodniego wybrzeża, to nie wpadłam na to, że to tylko w kwestii cen, ale to wiele wyjaśnia, na przykład benzynę o 2$ droższą niż gdziekolwiek indziej.
Totem wyrzeźbili w 1790 roku alaskańscy Indianie z plemienia Tlingit i był jednym z nielicznych totemów stworzonych w hołdzie kobiecie. No ale pod koniec XIX wieku Indianie stwierdzili, że przecież u nich to on się totalnie marnuje i oni go podarują miastu Seattle, tam będzie w lepszych rękach.
Ha, tośmy się pośmiali! No więc totem wpadł w oko przedstawicielom ekspedycji biznesowej z Seattle i, korzystając z tego, że Tlingit wyszli z wioski łowić ryby, wzięli go sobie. Na pamiątkę. I wielkodusznie podarowali miastu.
Ach, jakie Seattle było dumne ze swojego nowego symbolu! Jak on zaczął zdobić wszystkie pocztówki, jaką się stał atrakcją i jacy wszyscy byli szczęśliwi, łącznie z tymi Indianami z Alaski, co to najpierw Seattle pozwali na 20,000$, ale dostali w ugodzie 500, więc win-win. A wiecie, co Seattle zrobiło, jak w 1938 totem spłonął? Poprosili Tlingit o zrobienie nowego. Serio. Co prawda tym razem musieli już zapłacić, nawet 2x, bo Indianie pierwszy czek potraktowali jako zaległy za poprzedni totem, ale w dalszym ciągu jestem pod wrażeniem bezczelności. Aktualnie mówi się, że totem stanowi „symbol skomplikowanych relacji między natywnymi Amerykanami a Amerykanami pochodzenia europejskiego”. Skomplikowane, tak, to właśnie to słowo.
Moja ulubiona atrakcja Seattle?
Łososie. Na obrzeżach Seattle są śluzy, przez które jak szalone, pod prąd i pod górkę, skaczą sobie łososie. Niby wiedziałam, że one są nadgorliwe, ale zobaczenie na żywo, jak ryba konsekwentnie uskutecznia ćwiczenia fizyczne, które przeczą prawom fizyki otwarło mi oczy. Niniejszym jestem mniej ambitna od ryby.
Nie pokochaliśmy się z Seattle, no ale po cóż siedzieć w mieście, jak dookoła tyle cudów? Zaopatrzeni w świeżutką botwinkę z targu (mała rzecz, a cieszy, to pierwsza botwinka od wyjazdu z Polski!) wyznaczyliśmy azymut na Góry Kaskadowe i pognaliśmy przed siebie, a jak się ściemniło, wjechaliśmy w pole, no bo przecież bardziej szajbniętych okoliczności przyrody niż plastikowe kwiatki wyrastające z trawnika na pewno na nim nie znajdziemy.
9 komentarzy
Nasz Mały Świat
Totem fajny, sekwoje najciekawsze, a skaczące łososie też mamy na Islandii !
Hania, kierownik wycieczki
O, nie spotkałam! Następnym razem się lepiej rozejrzę 🙂
Magdalena Krychowska | OkiemMaleny.pl
Ciekawa relacja. Mnie Seatle kojarzy się z Nirvaną 🙂 Nie wiem czy by mi się spodobało, ja raczej wolę przyrodę. Mega wrażenie zrobiły na mnie zdjęcia cmentarzyska sekwoi, historia totemu mnie zasmuciła i przypomniała jak bardzo wiele ma za uszami nasza biała rasa 🙁 strasznie mi zawsze wstyd przy takich historiach.
Hania, kierownik wycieczki
Noooo, takie odczucia towarzyszyły nam bardzo często, i w Stanach, i w Australii…
MarTaS
Seattle kojarzy mi się jedynie z “Bezsennością w Seattle” i niech tak pozostanie 😉 . Natomiast cmentarzysko sekwoi z cała pewnością bym odwiedziła 🙂
Ł | KzP
Dzięki za śmiechowatą relację. Seattle nie wydaje się warte wyjazdu turystycznego. Na konferencję to jak najbardziej 😉 A Ty dlaczego?
Hania, kierownik wycieczki
A proszę 🙂
Gusta i gusciki, słyszałam opinie osób, którym się Seattle bardzo podobało, chociaż ich argumenty do mnie kompletnie nie przemówiły 😉
A ja przemierzałam pół Stanów kamperem i jechałam gdzie popadnie, nawet do takiego Seattle 😀
Hania z Na Atlantydę
Zdjęcie na Żelaznym Tronie wygrywa internet 😀
Przekraczając granice - Renia i Mikołaj
Bardzo fajny tekst, a cmentarzysko sekwoi niesamowite 🙂