Tinder dla kubeczków smakowych
Nie wyjeżdżam z kraju, nie poznawszy jego podstawowych dań i składników – to zacne założenie, ale u mnie nigdy się na tym nie kończy i nigdy nie uczę się na błędach. Smażony karaluch? Ile płacę? Stuletnie jajka? Proszę na wynos! Ciastko z pastą fasolową i sosem sojowym? Może kawałeczek. Aktualnie w szafce czeka na przyrost odwagi puszka surströmming, czyli szwedzkiego kiszonego śledzia, pieszczotliwie określanego najbardziej cuchnącym jedzeniem świata. Może ktoś ma ochotę na degustację? No ale dzięki temu, że kosztuję wszystko, co mi wpadnie w ręce mogę Wam teraz oszczędzić strasznie przykrych niespodzianek (no bo kto by się spodziewał, że karaluch będzie paskudny?!) i opowiedzieć o absolutnie najwspanialszych kulinarnych odkryciach z całej trzyletniej podróży. Oto najsmaczniejsze dania świata – wybór bardzo subiektywny.
No i żeby nie było, że jestem przewidywalna – spoiler – nie będzie nic o żelkach Haribo. Starting now.
Najsmaczniejsze dania świata
Laksa w Malezji
Ta zupa to dowód, że wszystko, co najlepsze w smakach Malezji da się zamknąć w jednej misce. Ba, to dowód, że całe dobro świata można zmieścić w jednej misce! Aromatyczna, lekko (no, czasami bardziej niż lekko) pikantna, bogata w nudle i cały wachlarz przypraw. Laksy mamy trzy podstawowe rodzaje – curry laksa, gęsta, kremowa, z curry i mlekiem kokosowym, asam laksa, kwaskowata za sprawą tamaryndowca oraz sarawak laksa – mój absolutny faworyt, trochę kombinacja tych dwóch pierwszych.
Pierwsze uczucie ostrego pieczenia na języku szybko spływa słodką kremowością mleka kokosowego, odświeżająca trawa cytrynowa do spółki z tamaryndowcem sprawiają, że danie jest idealne nawet przy 40 stopniach i wysokiej wilgotności. Posiekany omlet, krewetki, kiełki i świeże zioła dają pełen przekrój przez faktury, które powinny się znaleźć w daniu idealnym, a makaron sprawia, że potem jeszcze przez kilka godzin pamiętasz, jaką pyszną dzisiaj zjadłeś zupę.
Paua w Nowej Zelandii
Muszla, w której żyje paua to podstawa maoryskiej sztuki, pierwsza liga nowozelandzkich pamiątek. No i większość przyjezdnych niespecjalnie się interesuje jakimś tam żyjątkiem, skoro jego opakowanie jest takie wyjątkowe, szczególnie, że paua nie można dostać w sklepie ani restauracji. Istnieje na nie dokładnie określony limit na połowy i zakaz połowów komercyjnych, więc żeby tego cuda skosztować, trzeba się zaprzyjaźnić z człowiekiem w posiadaniu pianki neoprenowej. Albo z Kenem 😉.
To było moje największe zaskoczenie w kuchni do tej pory – zawsze słyszałam, że owoce morza to się traktuje delikatnie, że trzeba króciutko gotować, bo stwardnieją i będą gumowate. Ken przyniósł do domu wyłowione przez kumpla kilka paua. Oderwał od muszli, zapakował w woreczki, po czym zaczął tłuc, jak schabowego. Paua puściły czarny sok, który tylko dzięki woreczkowi nie pokrywał właśnie całej kuchni. Część opanierował i usmażył, a pozostałe pokroił, zamarynował w śmietance z cebulą i czosnkiem, po czym udusił dnia następnego. Naprawdę nie potrafię stwierdzić, która wersja była smaczniejsza.
Pierwszy szok – niebiesko-szary kolor mięsa. Drugi – zwarta, twardawa, mięsista struktura, na oko gumowata, która w ustach dostawała nagle konsystencji delikatnego puddingu, ale takiego, że jest co gryźć. Normalnie, maślano-słonawy stek z gumijagód, na lepsze porównanie już nie wpadnę 😀
Jackfruit curry w Timorze Wschodnim (i w Indonezji też)
Nagle w nasze ręce wpadł on.
Nie dosłownie, bo by je połamał. Żywiciel rodzin wielodzietnych, przyjaciel wegetarian, mistrz kulinarnej wszechstronności i gastronomicznego kamuflażu. Owoc chlebowca, największy owoc świata, znany w niektórych kręgach jako Fruit. Jack Fruit.
Jackfruita wspominam wybitnie ciepło, bowiem do tego, jak go przygotować dochodziliśmy zupełnie sami, zamknięci w krainie bez internetu i tak sobie na jednym owocu eksperymentowaliśmy na kilkanaście różnych sposobów, bo jak już wiesz, jak przygotować owoc chlebowca, to można z nim zrobić cokolwiek i w każdym wydaniu będzie pyszny. Mój absolutny hicior to curry z jackfruita. Robiłabym co drugi dzień, jak ktoś odkryje farmę chlebowców w Polsce, to niech da znać.
Bun Cha w Wietnamie
Ja to w ogóle uważam, że każda wycieczka do Wietnamu powinna się zaczynać od tygodnia spędzonego na jedzeniu wszystkiego, co wpadnie w ręce na ulicach Hanoi. Pierwsza wpadła mi w ręce Bun Cha i można by pomyśleć, że danie opierające się na grillowanej wieprzowinie wegetariance akurat nie przypadnie do gustu, ale tu się mylicie, bo całe mięso w gratisie ode mnie otrzymywał Piotrek, a ja się tak bardzo zachwycałam sojowo-rybno-bulionowo-słodko-kwaśno-słono-czosnknowym sosem, którym się podlewa makaron ryżowy, warzywa, zieloną papaję i świeże zioła i, opcjonalnie, rzeczoną wieprzowinę, że wracałam po nie codziennie.
Ash reshteh w Iranie
W tej zupie jest chyba ze 20 składników, z których połowy nie znałam. Jest ciężka, gęsta, sycąca, łączy prawie tuzin zielonych ziół z domowej roboty (zawsze!) jajecznym makaronem reshteh, soczewicą i kulkami kashk, które wyglądają jak draże kokosowe i ja się totalnie na to dałam nabrać, a one są tak naprawdę zakamuflowanym skoncentrowanym, wysuszonym, kwaśnym sero-jogurtem. No i gdyby mi ktoś powiedział, że ich się nie je samodzielnie, a już na pewno nie po kilka sztuk (nie oceniajcie, dawno nie miałam draży kokosowych!), tylko używa do zaprawiania jednej z najwspanialszych zup na świecie, to bym kupowała od razu w hurcie, a tak – muszę obejść się smakiem, bo bez nich ash reshteh nie powstanie, no i dzięki temu mogę udawać, że byłabym skłonna ten specjalny makaron samodzielnie kulać.
Hot pot (ale taki łagodny!) z tofu pudding w Chinach (Syczuan)
Do teraz mi leci ślinka! Tu nawet nie chodzi o sam smak (chociaż i jemu nic nie można zarzucić), ale całe doświadczenie. To było zupełnie jak hotpot, tylko jadalne.
Znacie hotpot? To gar gotującego się wywaru, kucharze twierdzą, że z wielu rzeczy – ja twierdzę, że z samych papryczek chili. Do niego podawane jest kilkanaście talerzyków z przeróżnymi warzywami, grzybami, podrobami, odmianami tofu. Wrzuca się je do wywaru i po chwili można wyławiać, co jest bardzo ciekawe, bo grzebanie pałeczkami w wielkim żeliwnym garze w poszukiwaniu swojej krewetki to niecodzienne doświadczenie. Oczywiście potem tej krewetki nie należy jeść, ponieważ przesiąkła wywarem z papryczek chili i dla większości osób będzie śmiertelna.
Zupełnie inaczej było tutaj – bulion był delikatny, doskonale grał z hałdą pędów słodkiego groszku i korzeniem lotosu, a z pałeczkami było jeszcze więcej śmiechu niż zazwyczaj, bo w środku usadowiono pudding z tofu, który początkowo był całością, ale wystarczyło go lekko dotknąć, żeby się rozpadał na coraz mniejsze kawałeczki. Najlepsza lekcja obsługi pałeczek w całej Azji!
Najsmaczniejsze dania świata?
Tak w ogóle, to jedną z moich ulubionych kuchni jest japońska i tylko dlatego żadne tamtejsze danie się tu nie pojawia, że ich nie rozróżniam i nie potrafię nazwać, no i nie byłam jeszcze w Japonii, żeby się podszkolić… Ale japoński bufet all you can eat w Miami wspominam ze łzami wzruszenia w oczach.
A tak naprawdę, najbardziej podczas całej podróży smakowało mi to wszystko, co zjadłam zlazłszy z łódki zaraz po tym, jak przez trzy tygodnie między Bermudami a Azorami chorobę morską zagryzałam makaronem z sosem z puszki na zmianę z makaronem z sosem z proszku.
Koniecznie mi napiszcie, jakie są według Was najsmaczniejsze dania świata! Podróże to taki tinder dla moich kubeczków smakowych, ciągle szukam nowych inspiracji 😉!
11 komentarzy
Milena Szkyrpan
I tak najsmaczniejsze są pierogi u mamy!
Marcin Wesołowski
Nie można czytać takich wpisów w poniedziałki! 🙂 A tak na poważnie – paua – to teraz mój nowy smak na liście do spróbowania (kiedyś).
Hania, kierownik wycieczki
Pewnie jeszcze nikt do tej pory nie marzył o podróży do Nowej Zelandii w celu spróbowania mięczaka, taki lowstream szanuję 😀
Marcin Wesołowski
Nigdy nie marzyłem o Nowej Zelandii ale mięczak do mnie przemówił! 🙂
Asia
Spróbuj kuchni gruzińskiej 😉 My się w niej zakochaliśmy od pierwszego pobytu 😉
Hania, kierownik wycieczki
Aaaa, wiesz co, próbowałam intensywnie i przez pierwszy tydzień byłam zachwycona, ale po miesiącu mi się znudziła… Chyba wolę lżejsze potrawy, no i może zabrzmię świętokradczo, ale dla mnie takie chaczapuri, lobiani i inne bułki z nadzieniem to ten sam kaliber, co cebularz 😉 Kinkhali nie mogłam się zachwycać, bo nie jem mięsa, a wersja wege niczym nie przebija pierogów… Za to sos z mirabelek (jak on się nazywa?) uwielbiam 🙂
Patryk Zieliński
Wszystko wygląda fajnie ale powiedz mi kiedy ja mam te wszystkie miejsca odwiedzić???
Dee
Ah ta laksa!!!! Uwielbiam. Co to japońskiej kuchni, to znam bardzo dobrze i z podróży po Japonii i przez pracę mojego męża w ambasadzie japońskiej i muszę przyznać, że jest wyborna. Przede wszystkim Japończycy mają umiłowanie jakości i to widać w każdym serwowanym daniu. Z dań, które wymieniłaś to, to irańskie sprawiło, że się pośliniłam. Tam mnie jeszcze nie było i mam nadzieje, że nie wybuchnie wojna, bym mogła pojechać
Hania, kierownik wycieczki
Rety, jak się można dostać na imprezę do ambasady japońskiej :D?
Co do Iranu – jakkolwiek bym nie chciała bagatelizować aktualnej sytuacji, tak on się rzadko pojawia w mediach w kontekście bezpiecznych kierunków podróżniczych, a wszyscy po powrocie się zachwycają – i jest czym 🙂
MagdaM
Dobrze, że czytałam po obiedzie będąc 😉
Z polskiego podwórka polecam pstrąga pieczonego z warzywami w knajpie w Cisnej (Ale lepszy zrobiła Pani w naszym pensjonacie), pleśniak i salceson (wbrew pozorom to bardzo pyszne ciasta ! ) mojej Mamy oraz moją gulaszową (dla mięsożerców oczywiście), cynamonki (też moje) i oczywiście bigos mojej Cioci 😉
Hania, kierownik wycieczki
Magdaaaaa, ja tu na diecie, a Ty mi cynamonki! Ale tego pleśniaka i salceson, to mi będziesz musiała wyjaśnić 😉