
Kilometr 34 447: motyle Melaki
Melaka
Ua-ua-ua-ua! I’m in love with your body!
Bombastic, ele fantastic, pa pa l’americano, asi voce me mata, ai se eu te pego, ai aiiiii so hot in here! so ice ice baby… ice ice favorito baby! pasito pasito oppa gangnam suave suavecito gangnam style poquito a poquito, mista lova lova sube sube!
Jest jedno takie miasto na świecie.
Dorośli mężczyźni zarabiają tu na życie pedałując na brokatowych różowych i żółtych rikszach obwieszonych Hello Kitty, pokemonami lub minionkami. Riksze te są bardzo przemyślanymi środkami transportu. Podróżnych przed słońcem chroni dach w kształcie motylka, dopasowanego kolorystycznie do motywu przewodniego, którego czułki radośnie podskakują na dziurach w jezdni. Oparcie uprzyjemniają miękkie materiałowe kwiatuszki, a potencjalne zderzenia z kolegami po fachu amortyzują maskotki przyczepione do zderzaka. Błotnika?
Z głośników umieszczonych na każdej rikszy rozbrzmiewają wesołe nuty jednej z siedmiu piosenek, które raczą nie tylko klientów, ale przede wszystkim pozwalają całej (bliższej i dalszej) okolicy zapomnieć o troskach. Wieczorem okazuje się, że materiałowe kwiatuszki, czułki i centralny Minion potrafią świecić, i to świecić kolorowo. Całość doskonale uzupełnia kierowca, najczęściej znudzony Hindus z czapką z daszkiem i pustką w oczach.
Przeszłam (przecisnęłam się) przez weekendowy targ na Jonker street i pomyślałam, że bardziej kolorowych motyli już w Melace nie spotkam.
A potem wpadłam na jam session i poznałam Bono. Bono ma dredy do pasa, zdolność grania na każdym instrumencie, który mu wpadnie w ręce i dwie żony. Działa jak magnes, bo jammująca grupa powiększa się z minuty na minutę.
Za rogiem, nad rzeką, bryluje Bernie – właściciel najpopularniejszego baru w mieście, który liże ludzi po szyi, co lepszym klientom skręca jointy, tańczy między stolikami i jest poszukiwany francuskim listem gończym.
Jotti jest filigranowym starszym panem, mówi do wszystkich dear i przechadza się po ulicach w szaliku nonszalancko przerzuconym przez jedno ramię, bluzce odsłaniającej drugie, z psem pod pachą i co tydzień nowym backpackerem, który mieszka u niego za darmo i pomaga mu w codziennych obowiązkach.
Monikę poznaliśmy, kiedy jechała przez Iran na rowerze i od razu wiedzieliśmy, że będziemy chcieli ją odwiedzić. Nie wiedzieliśmy, że zostaniemy na dwa miesiące. Monika jeździ na plażę i przywozi z niej znaleziska, którymi potem dekoruje swój wiejski, niebieski dom na palach oraz połowę kawiarni w Melace. Zaprasza gości na domowy chleb, gulasz według słowackiego przepisu i piwo imbirowe, i serwuje je odziana w kimono z Japonii i maskę z Indonezji , tańcząc do What is love.
Melaka to miasto motyli.


Jeżeli podobał Ci się ten wpis, będzie mi bardzo miło, jeśli polecisz mojego bloga swoim znajomym.


2 komentarze
Pingback:
Pingback: