
Kilometr 4793: o tajemnicy gruzińskiego budownictwa i lemoniadzie-niespodziance
Gruzja – myślałby kto, że mały kraj!
Klimat zmienia się co 200 km w każdą stronę. Od subtropikalnego Batumi, w którym ciężko stwierdzić po prysznicu, czy jesteś jeszcze, czy już mokry i w którym z namiotu będziesz wyganiać pierwsze małe skorpionki, poprzez mroźne i wietrzne Kazbegi, gdzie w ruch idzie cała odzież przewidziana na warunki zimowe, aż po suchą i palącą do granic możliwości Kachetię ze stepowymi okolicami David Gareji.
Jadąc tu, trzeba być przygotowanym na wszystko.


Przez wszystko rozumiem też cegły spadające na głowę.
W Tbilisi połowa budynków stoi tylko dlatego, że trzyma je porastający bluszcz. W kwestii budownictwa i rozwiązań hydrauliczno-elektrycznych w swojej innowacyjności Gruzja ustępuje chyba tylko brazylijskim fawelom.



Przez wszystko rozumiem lemoniadę.
Ktoś musiał bardzo długo kombinować, żeby to wymyślić. Lemoniada jest cytrynowa – no jasne. Gruszkowa i winogronowa – bardzo dobrze. Estragonowa – oryginalnie, dziwnie, ale słyszałam o tym już wcześniej. Lemoniada jest waniliowa i czekoladowa. Poważnie. Ktoś wpadł na to, żeby wyprodukować napój, który smakuje jak rozpuszczone i gazowane lody. Czapki z głów.

Przez wszystko rozumiem ceny, niestety.
Wypłaty są niewielkie, średnia oscyluje wokół polskiej minimalnej. Emerytury są głodowe, nieco ponad 300zł. Jak mleko może kosztować 8 zł, w kraju, w którym krowa stanowi filar rolnictwa?! Z wielkim uznaniem patrzę na rodziny, które dają radę wykarmić wszystkie dzieciaki i wspomóc rodziców na starość.

Przez wszystko rozumiem widoki. Gruzja czaruje!


Jeżeli podobał Ci się ten wpis, będzie mi bardzo miło, jeśli polecisz mojego bloga swoim znajomym.

