Kilometr 30 126: o wodospadach, wydrach i jedwabnikach w Dalat
Dobrze, że się zaczyna pora deszczowa, bo wodospady będą ładniejsze! – wykrzyknęła Hania z naturalnym dla siebie optymizmem.
Pogoda na to odpowiedziała: „To ja Wam jeszcze uświetnię te wodospady!”. I lunęła.
Ulewa jest mą siostrą, strumień brateeeem…
Dojechaliśmy na naszym wypożyczonym motorku dwa kilometry za Dalat, żeby migiem schować się pod wiatę, przeczekać awarię nieba, i przy najlepszej kawie świata serwowanej pół na pół z mlekiem skondensowanym poobserwować pierwszy tego dnia wodospad, dudniący wartkim strumieniem z dachu na ulicę. Wkrótce okaże się, że czekoladowy aromat pięknego, aksamitnego naparu pochodzi z ziaren przetrawionych przez wydry.
I czemu ryś tak zęby szczerzy raaad?
Opad postanowił się nieco uspokoić, więc nabyto peleryny w serduszka i wyruszono dalej. W nadmuchanych wiatrem serduszkowych żaglach przemierzano górskie zakręty sowicie zakrapiane strumykami, mijano plantacje kawy (sparowane z hodowlami wydr) i pola słoneczników, dotarto do zwiedzalnej fabryki jedwabiu, lasami pognano pod wodospady.
Do chmur każde drzewo się pnieeee, skąd to wiedzieć maaasz…
Okoliczne rzeki pokazały nam swoją potęgę i poprawiły to, czego nie zdążyła zmoczyć ulewa. Biegaliśmy pod wodospadami i skakaliśmy ze skały na skałę, jak dwa dzieciaki taplające się w kałuży, śpiewając w głos. No dobra, tylko ja śpiewałam.
Jeden Komentarz
dzasta
Ile robaczków:P:P