Kilometr 5971: o nieudanych próbach zmarznięcia i zgłodnięcia
To musi być kraj ultramaratończyków. Długodystansowców. Niestrudzonych piechurów.
Mieszkańcy jednej, drugiej, piątej, siódmej miejscowości pytali nas skąd jesteśmy i czy idziemy stamtąd pieszkom.
Rany, Piotrek, sprawdź, co to znaczy pieszkom, bo to nie może być na piechotę! Przecież oni chyba pogłupieli, że my tu z Polski z buta przyszliśmy!
Pieszkom to jednak znaczy na piechotę.
Pojęcie autostopu – mimo że działa on zupełnie dobrze i bezproblemowo – jest w Azerbejdżanie nieznane i egzotyczne do tego stopnia, że więcej ludzi jest w stanie uwierzyć w to, że przyszliśmy z Polski pieszo, niż w to, że nieznajomi ludzie przywieźli nas tu za darmo.
Gościnność w Azerbejdżanie
Mimo że staraliśmy się bardzo wyjaśnić, że my nie aż tacy ambitni i na pewno nie tacy niestrudzeni, wywieraliśmy raz po razie spore wrażenie. Chyba nie zasłużyliśmy tak do końca na te wszystkie ciastka, owoce, herbaty i słowa uznania…
A ciastka, owoce, herbaty i słowa uznania płynęły zewsząd. Niemal każda napotkana osoba proponowała gościnę, wymieniała się z nami numerem telefonu, zapraszała do wspólnego posiłku, oferowała oprowadzenie po okolicy. Zapytanie kogokolwiek o to, gdzie w pobliżu można rozbić namiot zawsze miało jeden i ten sam efekt:
Ale zimno dzisiaj! Dziewuszka na ulicy ma spać, no ja takich rzeczy nie widział! U mnie w izbie jest miejsce, będziecie mieć ciepło.
Czy komuś się kiedyś udało w Azerbejdżanie zmarznąć lub zgłodnieć? Czekam na wiadomości!