Kilometr 3707: o czaczy, neonach, dywanach i Batumi
Przepchawszy się przez tłum objuczonych przyjezdnych (cóż oni wożą w tych wielkich siatach?! Pościel? Dywany?), wytłumaczywszy siódmemu kierowcy, że nie czekamy ani na marszrutkę, ani tym bardziej na taksówkę oraz wysłuchawszy kolejnych ofert przebijających się wzajemnie kierowców tychże, dobrnęliśmy do stolicy Adżarii – Batumi.
Dziś zamieniamy szklaneczki z czajem na szklaneczki z czaczą. W kraju, w którym alkohol nazywa się tak, jak mój ulubiony taniec na pewno czekają nas same dobre rzeczy!
Batumi
Kochane przez Gruzinów, polecane wszystkim turystom, reklamowane jako miejsce, gdzie plaże są (piasz)czyste, gdzie morze najcieplejsze, gdzie znajdziesz wszystko, czego ci tylko trzeba na wakacjach, na nas nie wywarło jakiegoś szczególnie pozytywnego wrażenia. W samochodzie prowadzonym przez młodego, modnego chłopaka leciała bardzo niegruzińska muzyka. I bardzo głośna zarazem. Artysta informował swoich odbiorców, że bardzo dużo wypił, więc jest prawdopodobnie bardzo pijany i właściwie to po co trzeźwieć, skoro jest impreza, a impreza musi być dzisiaj, nie jutro, bo jutro to nie to samo, co dzisiaj. Całkiem pasowało do błyskającego neonami i huczącego kasynami Batumi, które właśnie opuszczaliśmy, zanim zdążyliśmy się z nim bliżej zaznajomić.
3 komentarze
sunspot
Polecisz jakąś knajpę z regionalnym jedzeniem w Batumi?
Hania, kierownik wycieczki
Oj, niestety nie, już 2,5 roku tam nie byłam… Zajrzyj może na blogi poświęcone Gruzji, tam na pewno ktoś Ci podpowie!
Ale dzięki za komentarz, mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej 🙂
Marcin
Jeśli idzie o Batumi to ja zawsze miałem taki obraz w głowie https://www.youtube.com/watch?v=ugvqN-_IoI0. Żeś wzięła i zmazała 😉